Bardzo proszę oto część 2 rozdziału 4. Napisany bez Pana Wena, więc nie jest zbytnio dobry. Ale no cóż... A właśnie podoba wam się Nothing Else Matters? Ja uwielbiam tą piosenkę. No to co... Zapraszam do czytania!
Do okna domku Posejdona wpadły pierwsze promienie Słońca.
Oświetlając pokój obudziły śpiącego w nim chłopaka. Percy podniósł się lekko na
ręce, ziewając. Przecierając oczy, usiadł na łóżku. Przeciągnął się i wstał.
Zaspany poszedł wypełnić poranny rytuał. Toaleta zeszła mu stosunkowo szybko.
Zatrzymał się jednak na chwile przy lustrze, zauważając parę siwych pasemek
włosów, których powstanie zostało spowodowane dramatycznymi sytuacjami w jego
dotychczasowym życiu. Percy westchnął sfrustrowany na wspomnienie wczorajszego
wieczoru. Uderzył ręką w ścianę ze złości na swoją własną głupotę. Mógł dopaść
tego durnego di Angelo i wykończyć, zgnieść na miazgę, zmielić i przerobić na
karmę dla kotów… Ale nie! Jak zwykle dał się ponieść emocją. Atena go ostrzegała.
On jej nie posłuchał. Percy próbując odgonić niechciane myśli, poszedł się
ubrać. Zarzucił pomarańczową koszulkę, włożył dżinsy i czarne, już rozchodzone
trampki. Usiadł jeszcze przez chwilę na łóżku. Przeczesał palcami po swoich
czarnych włosach, aby je nieco ułożyć, bo jak zwykle mimo czesania sterczały we
wszystkie strony. Jednak nie działało na nie żadne przygładzanie. Percy
westchnął. W tym momencie w sumie mało go obchodziło jak wyglądał. Tak
właściwie to nic go nie obchodziło. Ani głupie komentarze ze strony
rówieśników, ani gniew bogów. Miał wszystko gdzieś. Bo czym to jest wobec
straty najbliższych? Jedynym jego celem w tym momencie było pomszczenie
zmarłych… Chciał zabić Nica. Z zamyślenia wyrwał go obraz, który się przed nim
pojawił. Posejdon skorzystał z iryfonu – pomyślał chłopak – ciekawe czego chce.
- Witaj synu – powiedział ponuro bóg. – Mam dla Ciebie
niespodziankę. Przybądź dzisiaj na Olimp.
- Ale po co? – zapytał Percy całkiem niepotrzebnie, bo obraz
zaczął się rozmazywać i po chwili go już nie było.
Nie ma co, mam rozmownego tatusia – stwierdził w myślach
chłopak. Percy zebrał się do wyjścia. Postanowił nie iść do pawilonu jadalnego
tylko od razu wybyć na Olimp. Po co ma się męczyć w towarzystwie tych
wszystkich naśmiewających się z niego debili? Nikt z nich go nie zrozumie.
Szybko więc wepchał sobie do kieszenie jakieś pieniądze, które miał z
ubezpieczenia po mamie. Chłopak skrzywił się. Nie chciał tych pieniędzy, ale z
czegoś musiał się utrzymać. Wybiegł z domku i skierował się w stronę pawilonu
jadalnego, aby powiedzieć Chejronowi, o krótkim wypadzie do Zglonociałego Władcy Kąpielówek. Gdy dotarł na miejsce dość szybko wypatrzył
koński zad centaura. Podszedł szybko do niego, nie zwracając uwagi na śmiechy i
chichy dobiegające ze wszystkich stron. Jemu wcale nie było do śmiechu.
- Witaj Chejronie – powiedział Percy.
- Witaj – odrzekł centaur. – Coś się stało?
- Ojciec wzywa mnie na Olimp – powiedział szybko chłopak. –
Ma mi cos do pokazania i prosi o przybycie. Chce załatwić to jak najszybciej,
więc proszę o pozwolenie na opuszczenie Obozu.
Chejron zmarszczył brwi.
- A śniadanie…?
- Zjem po drodze – Percy się niecierpliwił. Prawie słyszał te
wszystkie uwagi, które padały na jego temat. Chciał stąd wyjść. I to prędko!
Chejron popatrzył na syna Posejdona z czułością. Percy
wiedział, że centaur go choć trochę rozumie.
On w końcu również cierpiał po stracie Annabeth. Jednak nie był to taki
ból jak u młodego chłopaka. Stary centaur już się przyzwyczaił do śmierci
herosów. Tak było przez lata…
- Percy - zaczął Chejron – ja widzę co się dzieje. Nie
chcesz przebywać wśród innych herosów. Ciągle się zamartwiasz, zamknąłeś się w
sobie. Rozumiem, że to co przeżyłeś było bardzo trudne, ale… Nie możesz tak się
zachowywać ciągle. Musisz do nas wrócić. Martwimy się o Ciebie.
- Martwicie? – szepnął zdumiony Percy, by potem wrzasnąć –
MARTWICIE?! WSZYSCY MNIE DO CHLOERY OBGADUJĄ, A TY STARY OŚLE MÓWISZ, ŻE SIĘ
MARTWICIE?! ROZEJRZYJ SIĘ! NIKT MNIE TU JUŻ NIE CHCE! MOI PRZYJACIELE NIE ŻYJĄ,
ROZUMIESZ?! NIE ŻYJĄ!
Chłopak zrozumiał, że popełnił błąd. Wszyscy w pawilonie
gapili się na niego. Percy nie chciał uwagi. Miał wejść i wyjść cicho. Chejron patrzył na niego zdumiony i zasmucony
za razem. Chłopakowi zrobiło się głupio. Centaur chciał go pocieszyć, tymczasem
on się na niego wydarł i nazwał głupim osłem. Znów poniosły mnie emocje – przeklął
się w duchu.
- Ja… Przepraszam – powiedział słabym głosem Percy – Mogę jechać?
- Tak – Chejron cicho wyraził pozwolenie. – Uważaj na siebie
Percy…
Syn Posejdona skinął głową.
- Dziękuje – szepnął i wybiegł z pawilonu, czując na swoich
plecach spojrzenie martwiącego się o niego centaura.
Jak najszybciej chciał się wydostać z tego miejsca. Byle jak
najdalej. Percy biegł do granicy Obozu. Zwykle czuł się tu bezpieczny. Teraz
było inaczej… Gdy dotarł poza jego granice poczuł się wolny. Szybko przemierzył
drogę do szosy. Miał szczęście bo akurat jechało jakieś auto. Percy postanowił
skorzystać z autostopu. Wyciągnął kciuk. Udało się. Niebieski garbus, z piskiem
opon, zatrzymał się. Z okna wychyliła się staruszka.
- Dokąd młody człowieku? – spytała uśmiechając się.
- Do Nowego Jorku, Manhattan – odparł grzecznie Percy.
- No to wsiadaj! Masz szczęście, bo ja akurat też.
- Dziękuje – powiedział Percy pakując się do samochodu.
Zatrzasnął drzwi i ruszyli. Chłopak siedział w milczeniu
zajęty własnymi myślami. Ciekawiło go co też Posejdon przygotował na jego
przybycie. No bo raczej nie różowy tort z napisem „ Z przeprosinami dla
ukochanego synka - Percy’ego”. Może kupił mu kąpielówki, bo były gdzieś na
przecenie? Kto wie?
- Po co jedziesz do Nowego Jorku? – spytała starsza pani.
- Muszę coś załatwić. Mam sprawę do ojca – odparł.
- Ojca, hę? Pewnie nie jesteście zbyt blisko. Twoi rodzice
się rozwiedli? Tatuś się tobą nie zajmował, co?
- Można by tak powiedzieć – uciął Percy.
- A co z mamą? – spytała staruszka.
- Nie żyję – Percy poczuł gulę w gardle. Rozpacz ścisnęła mu
serce. Po raz pierwszy powiedział komuś obcemu, że jego mama nie żyje…
Staruszka już się nie uśmiechała. Popatrzyła współczująco na
chłopaka.
- A mogę się spytać kiedy i jak to się stało…? – rzekła delikatnie,
nie naciskając.
- Parę tygodni temu. Została zamordowana – gniew wypełnił
syna Posejdona na wspomnienie Nica di Angelo.
Kobieta pokiwała głową zrezygnowana.
- Nawet nie wiesz jak Ci współczuje… Moja mama również
odeszła wcześnie. Jak miałam szesnaście lat… Zmarła na raka -starsza pani otarła łzę z kącika oka.- Rany się goją, ale blizny zostają – westchnęła. – A twój
ojciec? Wydaje mi się, że nie zwraca na Ciebie większej uwagi, prawda? Wręcz ignoruję?
- Skąd Pani wie? – spytał zdumiony chłopak.
- W moim wieku wie się dużo różnych rzeczy – odparła skrywając
uśmiech. –Po prostu słyszę jak wymawiasz słowo „ojciec”…
- Jak wymawiam? – Percy zmarszczył brwi.
- Jakbyś wdepnął w psią kupę – rzekła.
- No może. Nie jesteśmy zbyt blisko.
- Raczej jesteście daleko – podpowiedziała starsza pani.
- No cóż… Raczej tak
- Wiesz co? Przypominasz mi nieco mnie jak byłam w twoim
wieku… Wydajesz się taki stłamszony… Też
tak miałam po śmierci swojej mamy. Mój ojciec zostawił mnie na pastwę losu i
poszedł do jakiejś swojej kochanki. Byłam zdana na siebie. Wiem jakie to jest
trudne. Dlatego… Jakbyś miał jakiś problem, albo potrzebował miejsca do spania
to dzwoń – starsza pani podała mu wizytówkę.
Percy’emu zrobiło się ciepło na sercu, choć z drugiej strony
wydało mu się to dziwne. No bo kto daje propozycje mieszkania u siebie obcej
osobie, w dodatku chłopakowi w jego wieku?
- Dziękuje – odrzekł odbierając wizytówką i wkładając ją
sobie do kieszeni spodni.
- Nie ma za co. Poza tym mi się też przyda jakieś towarzystwo…
Nie mam dzieci, a opiekunek nie lubię.
Zwykle są takie nie szczere… Ty wydajesz
się być prawdomówny…
I na tym zakończyła się ich rozmowa. Percy chciał się zająć
własnymi myślami. Staruszka była miła, ale… Nie miał ochoty na razie z nikim
rozmawiać. Od czasu tamtych sytuacji bardzo zamknął się w sobie. Patrzył przez
szybę na świat za nią. Pola zniknęły, a pojawiły się wieżowce. Nowy York był
dużym miastem. Percy lubił je mimo, że czasem zdarzało mu się tutaj zgubić. Kojarzyło
mu się zawsze dobrze. Z mamą. Tak
zamyślony dotarł w końcu na miejsce.
- Do widzenia i trzymaj się – powiedziała serdecznie
staruszka.
- Do widzenia i dziękuje – odparł Percy zatrzaskując drzwi.
Szybko przeszedł parę przecznic i dotarł do Empire State
Building. Popatrzył na szczyt wieżowca. Za chwilę się dowiem co Ci chodzi po
głowie tatusiu – pomyślał ponuro Percy i wszedł do budynku.
Rozdział fajny .
OdpowiedzUsuńCiekawe co chce mu pokazać Posejdon ?
Może wskrzesili Ann? Ach nadzieja matką głupich ,ale każda matka kocha swojej dzieci .
Fajna ta staruszka . Ma już tą mądrość życiową .
Ahh... Ta zwodnicza nadzieja :P .
UsuńDzięki, że komentujesz moje wypociny :) .