Muzyka

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 15

Rozdział dedykuje Rejwen.
Od razu przepraszam,że tak długo czekaliście na ten rozdział, ale miałam masę spraw do załatwienia w tym tygodniu, a brak weny nie pomagał. Krótka notka, ale mam nadzieje, że wam się spodoba. :)


Nico obudził się pierwszy. Usiadł i rozglądnął się wokoło. Zaspany, przeciągnął się. Dopiero po chwili przypominał sobie wydarzenia z dnia wczorajszego. Chaos. Uśmiechnął się namyśl, że udało się go przekonać do podjęcia interwencji. Może jeszcze nie do końca,no ale... Zawsze coś. Działania idą w dobrym kierunku. Bardzo się z tego cieszył.

Nagle wzrok syna Hadesa spoczął na Percy'm. Przyglądał mu się przez chwilę. Wzdrygnął się gdy uświadomił sobie co kiedyś do niego czuł. Te wydarzenia należały jednak do przeszłości. Chłopak zbyt bardzo przypominał mu bolesne wspomnienia. Czuł zresztą, że to jest obustronne. Na razie byli wspólnikami, a nawet kolegami. Być może jeśli kiedykolwiek uda mu się odzyskać zaufanie Perseusza zostaną przyjaciółmi. Jednak nigdy nikim więcej.

W tym momencie przypomniała mu się bardzo ważna rzecz. Zadrżał na samą myśl. To mogło zniszczyć całe ich starania. Wystarczy jeden głupi błąd, jedna niepotrzebna emocja... Pamiętał jak sam przez to przechodził... Pamiętał panikę, radość i nienawiść. Taaaak. To uczucie przewyższało wtedy wszystkie inne.

Nagle syn Posejdona poruszył się. Nico na chwilę zostawił swoje rozmyślania i pochylił się w jego kierunku.

Po chwili spostrzegł, że Percy powoli otwiera oczy. Syn Hadesa uśmiechnął się do niego, ale po chwili spoważniał przypominając sobie jakie wieści ma mu do przekazania. Chłopak podniósł się i usiadł po turecku, przecierając oczy. Głośno ziewnął, a następnie uśmiechnął się.

— Co taka grobowa mina? — zapytał syna Hadesa. — Powinieneś się cieszyć. Udało nam się w końcu przekonać Chaos do pomocy.

— Tak, ciesze się. Ale jest coś o czym musimy pogadać. Coś co Ci się nie spodoba — powiedział ostrożnie Nico patrząc Percy'emu w oczy.

— O co chodzi? — spytał ,zdziwiony zachowaniem chłopaka, syn Posejdona.

— O twój miecz — mruknął potomek Hadesa.

— Co do tego wszystkiego ma mój miecz? — chłopak zmarszczył brwi i widocznie spochmurniał.

— Bo widzisz... To Mściciel. Dar, a raczej przekleństwo Nemezis. Zauważyłeś częste wahania nastrojów u siebie? Albo tą przemożną chęć zabicia mnie? To ten miecz Tobą kieruję...

— Że co, proszę? — spytał zdenerwowany syn Posejdona.

— Nemezis stworzyła go aby wpompowywać w kogoś złość i nienawiść. Wahania nastrojów mają to tuszować, ale w pewnym momencie wybuchniesz. Może się stać to w każdej chwili, w każdym momencie. Wtedy zabijesz wszystkich w swoim najbliższym otoczeniu...

Percy milczał przez chwilę. Zacisnął usta w wąską linie i przybrał zadumany wyraz twarzy.

— Może po prostu go wyrzucę? — zaproponował w końcu.

Nico pokręcił przecząco głową.

— To nic nie da. Ten miecz będzie Cię prześladował. Nawet jeśli go wyrzucisz, powróci. — Nico westchnął.

— To co mam zrobić? — Percy wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.

— Musisz się zemścić. Co równoznaczne jest z pokonaniem bogów — mruknął ponuro syn Hadesa.

— Skąd ty tyle wiesz na ten temat? — spytał Perseusz podejrzliwie patrząc na Nica.

— Bo sam go dostałem — wyszeptał smutno Nico. — Stało się to tuż po śmierci Bianki. Wtedy myślałem, że to ciebie muszę zabić. Okazało się, że chodziło o tytanów. Jak Kronos został pokonany to i miecz zniknął.

— Dlaczego w takim razie nigdy go nie widziałem w Twoich dłoniach? Nie walczyłeś nim? — dopytywał zielonooki.

— Nie, ja brzydziłem się tym mieczem. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia — odparł mrużąc nienawistnie oczy.

— Co w takim razie mogę zrobić? — spytał zrezygnowany Percy.

Co chwilę dokładano mu kłopotów. Dlaczego Nemezis musiała mu dać ten cholerny miecz?!

— Nie możesz zrobić nic oprócz kontrolowania swoich emocji. To jedynie może opóźnić wybuch.

Percy przez patrzył się w dal w zamyśleniu. Dopiero po chwili wznowił kontakt wzrokowy z synem Hadesa.

— Co z naszą misją? Musimy poszukać jakiś uciskanych przez bogów herosów — powiedział zielonooki specjalnie zmieniając temat.

— Otóż nie musimy — stwierdził Nico z tajemniczym błyskiem w oku. — Pamiętasz jak szukałem informacji o swojej przeszłości? Poznałem podczas tej podróży wiele ciekawych osób. Niektórych z nich warto będzie teraz odwiedzić

Percy uśmiechnął się do chłopaka. Czyli ich misja nie będzie aż taka trudna. Nie wiedział jednak jak bardzo się mylił...

***

Lenore spakowała już wszystkie swoje rzeczy. Udało jej się zmieścić w niewielkim plecaczku z czego była niezwykle dumna, bo zwykle nie mieściła się do ogromnej walizki. Właściwie to nie była zasługa tego, że tak starannie posegregowała rzeczy. Po prostu użyła bardzo przydatnego zaklęcia. Nikt by nie pomyślał, że do plecaka wielkości zwykłego, szkolnego tornistra zmieści się kociołek, paręnaście fiolek, szuflada wypełniona słoikami, zawierającymi różne ciekawe substancje, około dwadzieścia książek z zaklęciami i recepturami, szafa ciuchów i jeszcze wiele, wiele innych przydatnych rzeczy.

Wkładając to wszystko do torby przypomniała sobie w jaki sposób dowiedziała się o magii. Jej maka jej to wytłumaczyła. Okazało się, że znana pisarka - Rowling była nieuznaną córką Hekate i wnuczką Apolla. Z tego względu, że syn boga nic właściwie nie stworzył, w spadku od dziadka kobieta otrzymała wenę twórczą, a matka podsunęła jej pomysł na historie we śnie. Wszystkie dziedziny magii przedstawione w Harrym Potterze występowały w świcie herosów. Oczywiście nazwy zaklęć to bzdety. Do czarowania służył specjalny język. Tak samo jak Hogwart. Len uśmiechnęła się na myśl o zamku. Podobno Hekate wpadła na pomysł przerobienia domku na właśnie taki pałac, ale w tym momencie inni bogowie również zaczęli sobie rościć prawa do przeobrażenia mieszkań swoich pociech w monumentalne budowle. Na szczęście Chejron wybił im ten pomysł z głowy i niepocieszona Hekate musiała ustąpić.

Od tych wesołych wspomnień oderwała ją rzeczywistość. Przypomniała sobie dzisiejszą rozmowę z Tony'm. Posmutniała. Usiadła na łóżku zastanawiając się co ma dalej począć. Ian idzie z nimi. Jej oczy zaszkliły się łzami. Bardziej niż tej misji bała się jego. Syn Aresa. Bezwzględny potwór, przez którego nie wiedziała kim właściwie jest. Czasem nadal zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie wiedziała...

Nagle usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Odwróciła wzrok w tamtą stronę i ujrzała... Len pobladła jak tylko go zobaczyła. Muskularny, wysoki chłopak z opalenizną i kasztanowymi, sięgającymi do ramion włosami. Jego ciemne oczy były piękne na swój sposób, ale Lenore przerażały. Zresztą on cały ją przerażał. Każda dziewczyna w Obozie uważała go za przystojnego. Jednak dla Len był odrażający. Rozglądnęła się po pokoju i z przestrachem stwierdziła, że są sami. Wszystkie dzieci Hekate były na zajęciach.

Lenore wstała i cofnęła się w głąb pokoju tak, że przycisnęła swoje plecy do twardej, chłodnej ściany. Ian uśmiechnął się wrednie

— Witaj zwierzątko. Cieszysz się, że wyruszmy razem na misje? — syknął i otaksował ją wzrokiem od góry do dołu, lekko mrużąc oczy.

—  Odejdź. Proszę — szepnęła Len drżącym głosem, zasłaniając się przy tym rękami.

Ianowi nie spodobała się ta odpowiedź. Wykrzywił twarz w gniewnym grymasie.

— Nie pogrywaj sobie ze mną zwierzątko. Zadałem pytanie — powiedział cicho, ale ton jego głosu sprawił, że Len zdrętwiała ze strachu.

— Ja... Nie cieszę się. Powinieneś wiedzieć czemu — dziewczyna odważyła się na ostrzejszą odpowiedź, ale prawie natychmiast tego pożałowała.

Ian gniewnie cmoknął, w dwóch krokach pokonał dzielący ich dystans i brutalnie chwycił ją za brodę, patrząc jej w oczy.

— Nie igraj z ogniem zwierzątko. A może wolisz,żebym nazywał Cię Lennie jak twój ukochany imbecyl — Tony? — To mówiąc drugą rękę położył na jej biodrze i lubieżnie oblizał językiem swoje wargi.

Len skurczyła się tak jakby chciała się schować. Łzy przerażenia ciekły po jej policzkach, a sama trzęsła się ze strachu.

Nagle drzwi prowadzące do pokoju uderzyły o ścianę. Ian odwrócił się i w wejściu zobaczył Tony'ego z wesołym uśmiechem na twarzy. Chłopak praktycznie wbiegł do pokoju. Ian odsunął się od dziewczyny na bezpieczną odległość. Len cichaczem otarła łzy i wymusiła sztuczny uśmiech. Tony zdawał się nie zauważyć zaczerwienionych i napuchniętych oczu córki Hekate. Zamiast tego powiedział entuzjastycznie:

— Tak myślałem, że tu was znajdę! Ruszamy na tę misję czy nie? Nie grzebcie się tak!

Ian zaśmiał się przyjacielsko. Lenore była pod wrażeniem jak ten sukinsyn potrafi dobrze grać. Miał niezliczoną liczbę masek, pod którymi chował swoją prawdziwą osobowość. Tą, którą jedynie Len znała.

— Chłopie gdzie Ci się tak śpieszy! Zdążymy dopaść jeszcze zdrajców! — syn Aresa uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Wiem, wiem. Jednak chce już dopaść tego mojego parszywego braciszka i zobaczyć jego flaki na zewnątrz — zaśmiał się syn Posejdona jakby powiedział właśnie bardzo śmieszny żart.

Ian mu zawtórował.

— No dobra masz racje brachu! Możemy iść nawet w tym momencie. Mam rzeczy przy sobie — stwierdził, nadal szczerząc zęby.

Dopiero teraz Len zwróciła uwagę, że przez ramię ma przewieszony plecak.

— Ja również zabrałem swoje! — powiedział zadowolony Tony.— No to chodźmy, nie ma na co czekać!

Syn Posejdona wybiegł z pomieszczenia, tak szybko jak się w nim znalazł. Korzystając z okazji Ian odwrócił się do dziewczyny zdejmując maskę dobrego przyjaciela.

— Nie myśl, że to był koniec naszej... rozmowy — szepnął złowrogo, a następnie jakby nic się nie stało wyszedł za Anthony'm

Len siedziała przez chwilę w ciszy, pozostawiona sama sobie. Westchnęła cicho, wzięła plecak, a następnie podążyła śladem chłopaków. To będzie ciężka misja, ale musi ją przetrwać. Jej matka tego od niej oczekuje. Poza tym chciała na tej misji odpłacić Ianowi z nawiązką, za ból i cierpienie jaki jej sprawił. Bała się go – o tak! Ale przecież co może jej zrobić gdy parę kropel jakiegoś wyjątkowo paskudnego Eliksiru wyląduje mu w porannej herbatce? Już nie będzie jej groził, no chyba że Hades wypuści go z Podziemia. W co Len wątpiła. Z tą uspokajającą myślą wybiegła na zewnątrz. Podeszła do chłopaków i milcząc ruszyli w kierunku granicy Obozu.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 14

Cześć i czołem! Wracam z rozdziałem 14... Nie wiem jak mi wyszedł, ale starałam się. Zajmuję się jeszcze moim drugim blogiem, który założyłam przedwczoraj, o tematyce HP i dlatego ten rozdział może być nieco gorzej napisany, bo rozmyślam nad akcją tamtego. Mam nadzieje, że jednak spodoba się wam... Miłego czytania! :)

Stworzyciel świata okazał się być naprawdę przystojnym mężczyzną.  Był młody, wysoki i umięśniony. Typowy facet, na którego poleciałyby wszystkie kobiety. Surowe rysy nadawały mu męskości.  Miał kwadratową szczękę i ładne kości policzkowe. Czarne włosy zaczesał do tyłu i nie sterczał mu ani jeden kosmyk. Być może używał jakiegoś boskiego lakieru? Ciekawe jaką by miał nazwę. Ulizana Próżnia? Ale wracając do jego wyglądu: duże oczy zasłonięte były przez długie rzęsy. Jego tęczówki miały niesamowitą, granatową, wręcz czarną barwę. Wydawały się być hipnotyzujące. Wydatne usta wykrzywione były w nieznacznym uśmiechu. Mimo tego wydawał się być poważny. Ubrany był w czarne, wąskie spodnie i jedwabną koszule w tym samym kolorze.  Na nogach widniały świeżo wypastowane, eleganckie buty o zaokrąglonych końcach. Co jak co, ale miał klasę – widać to było na pierwszy rzut oka. Co dziwne niekiedy jego sylwetka mieszała się z otoczeniem, tak jakby był kameleonem.  Herosi przez chwile wpatrywali się w niego jak w jakimś transie, lecz po chwili ocknęli się.
— Witaj Chaosie — Nico zaczął rozmowę.
— Emmm… Hej? — dopowiedział lekko przestraszony Percy.
— Witajcie, witajcie. Może usiądziemy? — Chaos wskazał na ściółkę leśną.
To mówiąc stworzyciel świata opadł na ziemie, opierając się o drzewo. Prawą nogę przykurczył do piersi i oplótł ją rękami. Percy i Nico również rozsiedli się na ściółce leśnej. Przez chwilę wpatrywali się niepewnie w czarnowłosego mężczyznę.
— Z tego co słyszałem zarzucaliście mi nieodpowiedzialność? — tym razem rozmowę nawiązał Chaos.
Percy lekko zbladł. Zdawał sobie sprawę, że właśnie nawrzeszczał na osobę, która jednym ruchem dłoni mogła go uśmiercić albo, co gorsza, obrócić w nicość.
— Tak właściwie to chcieliśmy po prostu poprosić Cię o pomoc — Nico, mówiąc to, zgromił Percy’ego wzrokiem.
Chaos zamyślił się. Zacisnął usta w wąską linie i zmarszczył brwi. Po chwili powoli powiedział:
— Raczej nie wtrącam się w to co zostało już wykonane. Jednak jeśli coś naprawdę jest źle to powiedzcie o co chodzi.
— To wszystko przez tych zakichanych bogów! Żądzą się, wymuszają na nas abyśmy im co najmniej usługiwali, a potem nie przejmują się naszym losem — wypalił zdenerwowany Percy.
Nico szturchnął syna Posejdona. Chłopak od razu przysłonił usta dłonią, bo zdawał sobie sprawę, że zarzuca złe zbudowanie hierarchii świata Chaosowi, a przecież nie chcieli go obrazić.
— Tak sądzisz? — mężczyzna uniósł brew i lekko się uśmiechnął.
— No tak ­—bąknął zażenowany Percy.
— Może i masz rację — Chaos przez chwilę wpatrywał się w dal z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili kontynuował — Obserwowałem ich poczynania i śmiem twierdzić, że faktycznie nie radzą sobie zbyt dobrze… Oczywiście nie robiłem tego przez cały czas, mam inne sprawy na głowie. Ostatnim razem byłem tu, gdy Rzym był potęgą. Musze odejść do CZŚ i obejrzeć nagrania…
— CZŚ? — przerwał mu zdziwiony Nico.
— Centrum Zarządzania Światem — odparł Chaos jakby to było oczywiste. — Jednak nie wystarczy mi  obejrzeć to co zarejestrowały kamery  by ich z powrotem obrócić w „nicość”. Tak właściwie w ciemną energie, ale nie będziemy się skupiać na astronomii…
— Zaraz, zaraz… Czy ty właśnie powiedziałeś, że masz kamery, które rejestrują wszystko co się działo na świecie? — spytał Percy, któremu szczęka opadła z wrażenia.
— No tak — powiedział zdziwiony jego reakcją mężczyzna.
— Czyli… Wszystkie zagadki dotyczące naszej przeszłości można obejrzeć na tych nagraniach? — Percy nie dowierzał.
— Tak, ale i tak bym nie przekazał wam tych nagrań. Jak już mówiłem  raczej nie ingeruje w losy świata — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Wracając do rzeczy… Te nagrania nie wystarczą. Musicie sami udowodnić to, że bogowie są winni. Weźcie to — Z kieszeni spodni wyjął cztery łańcuszki zwieszonymi na nich topazami. ­— Waszą misją będzie odnalezienie ludzi, którzy cierpieli przez bogów. Musicie odnaleźć śmierć, rozpacz, rozczarowanie, gniew, samotność, odrzucenie, zniewolenie i osobę, której bogowie odebrali coś dla niej najcenniejszego. Jeśli wam się uda, kryształ rozbłyśnie. Jak już zbierzecie wszystko zawołajcie mnie. Znaczy powiedzcie do termosu… Powinienem was usłyszeć. Na mnie już pora. Musze obejrzeć jakieś dwa tysiące lat poczynań bogów, a to trochę potrwa…
Gdy miał już zniknąć Nico zawołał jeszcze:
— A co się stanie ze światem jeśli oni znikną? Mówili, że to na nich opiera się cała Zachodnia cywilizacja…
I w tym momencie mężczyzna zaczął się śmiać.
— Tak wam powiedzieli? Nieźli komicy zrobili się z tych bogów… Fakt, faktem mają te swoje moce i inne czary mary, ale na nich nic się nie opiera! To tak jakby przez śmierć Edisona, miało się skończyć wyrabianie żarówek. Istnienie tego świata o nic się nie opiera. Nawet o mnie. O tym jak będzie wyglądał, decydują istoty na nim żyjące. Wszystko to składa się na tak zwaną Zachodnią cywilizację. Macie jeszcze jakieś pytania? Bo naprawdę muszę już iść…
— Już nie — zgodnie odparli herosi.
— No to do zobaczenia — Chaos posłał im uśmiech i zniknął w czarnej mgle, która znów się pojawiła jakby znikąd.
 Obaj herosi przez chwilę siedzieli lekko zdziwieni. Właśnie rozmawiali sobie ze stworzycielem świata, który stwierdził, że może im pomoże. Wszystko trwało niecałe pięć minut. To było… dziwaczne? I praktycznie od razu się zgodził… Herosi myśleli, że on naprawdę jest wstrętnym egoistą, a tymczasem okazał się naprawdę porządnym facetem. Pierwszy otrząsnął się Nico.
— Musimy się wyspać… W końcu jutro zaczynamy poszukiwania – czyż nie?
Percy jedynie skinął głową. Obaj byli wykończeni. Nie minęło pięć minut, jak obaj chrapali w najlepsze zmęczeni tym co przeżyli w ciągu paru ostatnich dni.

***

Chejron nie był zachwycony tym co usłyszał.  Zrozumiał o kogo chodzi w przepowiedni. Na początku sam nie wiedział co z tym zrobić. Jednak gdy głębiej się zastanowił stwierdził, że Anthony musi iść na tą misje, bo inaczej bogowie się zezłoszczą, że centaur nie robi nic by ich ocalić. Właściwie to określenie, że bogowie by się zezłościli było eufemizmem. Wkurwili by się tak, że biedny Chejron nie miał by sierści na swoim końskim zadzie. Byłby to ślad po „zezłoszczonym” Zeusie.
— Dobrze, Tony. Kogo wybierasz na towarzyszy? — spytał zrezygnowanym tonem opiekun Obozu.
Anthony przybrał zamyślony wyraz twarzy. Po chwili rzekł:
— Lenore i Iana.
Chejron skinął głową.
— A więc córka Hekate i syn Aresa… Kiedy wyruszcie?
— Jak tylko się spakujemy, czyli za jakąś godzinę…
— W porządku — mruknął centaur i lekko wskazał dłonią, że chłopak może odejść.
— A co z Obozem Jupiter? — nim wyszedł zadał pytanie Anthony.
Nie odwracając się Chejron odparł:
— Udało nam się z nimi porozumieć.  Zostawiają na razie te sprawę nam, bo to nasi herosi się… zbuntowali. Jeśli ich nie powstrzymamy być może wyślą swoją ekipę. Na razie jednak to wasza trójka decyduje o losach świata.   
Anthoni skinął głową i odszedł by powiadomić swoich przyjaciół o misji. Lenore czekała na niego przed Wielkim Domem.
— Idziemy na misje — odparł z uśmiechem. — Najprawdopodobniej Percy Jackson i Nico di Angelo postanowili zniszczyć bogów. Nadal będziesz bronić tego swojego Perseusza?
Lenore wydęła usta. Tony naprawdę ją irytował!
— Ma powód, żeby nie lubić bogów — wzruszyła ramionami. — Z kim jeszcze idziemy?
— Z Ianem.
Lenore zbladła i zaczęła się trząść, ale Anthony w ogóle tego nie spostrzegł. Zbyt bardzo zaabsorbowany był tym, że dostał misje.
— Musimy z nim? — wyszeptała.
— Będzie dobrym towarzyszem. Nie lubisz go? — Tony zmarszczył brwi.
— Lubię, lubię — szybko powiedziała Len chcąc zachować pozory.
— No to sprawa załatwiona! — odrzekł i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Idę go powiadomić.

Zanim Lenore zdążyła się odezwać on biegł już do domku Aresa. Dziewczyna jedynie westchnęła i smutno ruszyła się spakować. Nie chciała tego nikomu powiedzieć, ale była… no cóż… przerażona. Ale kto by nie był na jej miejscu?

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 13

Powracam z rozdziałem numer 13! Mam nadzieje, że wam się spodoba. Z dedykacją dla Eveline, która w sumie trafnie przewidziała sytuacje z termosem xD , a poza tym ma świetnego bloga :* (i te cytaty :P) oraz dla Breeze, której opowiadanie również bardzo przypadło mi do gustu. Enjoy! 

To był moment i w powietrzu ze świstem latało pełno strzał. Jakaś babcia śmiertelniczka, która weszła z zamiarem kupienia szarego sweterka zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.
- Terroryści! Araby! Jaka ja głupia… Mogłam spokojnie szyć szaliczek dla mojego ślicznego kotka, a teraz mnie zabiją! O Boże! – lamentowała zakrywając rękami głowę, jakby co najmniej miało to uchronić ją przed wbiciem się strzały.
Tylko, że ta babka miała szczęście. Nie była herosem. Strzały przelatywały przez nią jakby była powietrzem. Za to w Percym, na jego nieszczęście, było pełno półboskiej krwi. W sumie to zaraz mógł jej nieco stracić. Nie uśmiechała mu się ta myśl, więc przeturlał się do następnego pudła, bo  ten, za którym się skrył, wyglądał w tym momencie jak jeżozwierz. Trudno się dziwić. Około dwudziestu nastolatek z kompleksami obdarowane niebezpiecznymi przedmiotami mogą narobić dużo szkód. Szczególnie, że niektóre tylko w taki sposób mogą polować na facetów.
Percy lekko luknął z nad pudła i zaraz usłyszał świst. Schował się szybko. Nie chciał więcej strzał śmigających nad jego głową. Jednak rozeznał się nieco w terenie. Z tego co zauważył dwie pilnowały wyjścia, cztery stały przy kasie, a reszta była raczej porozrzucana. Nie myślały zbytnio nad strategią. Były bardzo pewne siebie. To już niejednego zgubiło. Nico się gdzieś ulotnił. Być może zwiał, być może po prostu go wydał. Syn Posejdona zostawił sobie ten problem na później. Teraz miał ważniejsze rzeczy do załatwienia.
Westchnął i zaczął szybko wymyślać plan. Nauczył się tego od Annabeth. Gdyby nie ona w tym momencie rzuciłby się po prostu na łowczynie i zginął śmiercią tragiczną. Jednak starał się opracować jakiś plan. Uciekał z jednego pudła do drugiego starając się opanować sytuacje.
W pewnym momencie coś dostrzegł. Mogło mu to dać szanse, ale było ryzykowne. Jeśli się nie uda może zostać trafiony. Natomiast jeśli tak… Ryzyko było spore, ale jeśli tego nie zrobi i tak zginie. Zdecydował się.
Pery wstał i skupiony na swoim planie robił to co mogło mu pomóc . Przez chwile nie zwracał uwagi na otoczenie. Strzały przelatujące obok niego nie miały znaczenia. Musiał myśleć o wodzie. O dużej fali…
CHLUST!  Rura od kaloryfera pękła i wielka fala wody wywróciła łowczynie. Percy wykorzystał tą chwilę na ucieczkę. Ominął jedną, drugą, trzecią. Biegł ile miał tylko sił w nogach. Po chwili był już przy wyjściu. Niestety pech chciał, że jedna z dziewczyn podłożyła mu nogę. Percy zarył nosem o ziemie.
Cztery łowczynie, które jakimś cudem nie utraciły przytomności przy bliższym spotkaniu z wodą, jak i z ziemią, podeszły do Percy’ego.
                – No proszę kogo my tu mamy rzekła jedna.
– Nasz mały Percy Jackson – dopowiedziała druga.
– Udało nam się Ciebie złapać. – Zaśmiała się następna.
– To radość dla Artemidy. Jak i dla innych bogów. Już niedługo będziesz wąchał kwiatki od spodu. – Zarechotała czwarta.
– Jednak w to wątpię – lekko zdezorientowany Percy usłyszał cichy głos Nica.
Syn Hadesa wprost rzucił się na łowczynie. Lekko obolały Percy wstał i mu pomógł. Cztery na dwóch. Jednak okazało się, że syn Posejdona i Nico tworzą całkiem niezły zespół. Jak jeden blokował to drugi od razu nokautował atakowaną łowczynie. Cięciom i pchnięciom nie było końca. Percy poczuł, że żyje. Był zdeterminowany. Chciał pokazać, że tak łatwo się nie podda. Jedną łowczynie dość mocno trzasnął płazem miecza w skroń gdy Nico parował jej cios. Następną pokonał sam wytrącając jej miecz z dłoni. Zginęła na miejscu. Z trzecią w tym samym czasie poradził sobie Nico przy okazji walcząc z czwartą. Tą ostatnią, zostawioną na deser, pokonali wspólnie. Walka wyglądała mniej więcej tak jak w przypadku pierwszej. Wszystko trwało trzy, może cztery minuty.
Percy otarł ręką pot z czoła. Nico pochylił się i dłońmi trzymał się za kolana, przenosząc na nie cały ciężar ciała. Oboje ciężko oddychali.
– Jednak mnie nie zostawiłeś – stwierdził fakt Percy.
– Nadal mi nie ufasz ­– cierpko rzekł Nico krzywiąc się.
Percy zmrużył oczy.
– Myślałeś, że walniesz bajeczkę o bogach i od razu się przekonam? Okej. Sam się przekonałem, że Posejdon to świnia. Uwierzyłbym żeby nazwał moją matkę dziwką i nie ochronił jej przed śmiercią. Ale jaki powód mam by ufać Tobie? Jedynie twoje słowo… Powinienem był Cię od razu zabić!
Percy chwycił za medalion, a w jego ręku od razu pojawił się Mściciel. Nico jedynie zerknął na miecz i od razu zbladł.
– To dlatego… – szepnął jedynie.
– Co dlatego? – warknął Percy.
Syn Posejdona był wkurzony a Nica. Najpierw zostawia go ze zgrają łowczyń, a jak zostają cztery do pokonani to grywa bohatera. Najchętniej rozszarpałby go na strzępy, a potem sam zniszczył bogów.
– Percy spokojnie. Wyjaśnię Ci… Tylko nie teraz i nie tutaj, dobrze? Jak te łowczynie odzyskają przytomność to skończymy jako mięso dla ich wilków… Proszę, uspokój się i chodź. Myśl logicznie – Nico zasłonił się dłońmi i cofnął o parę kroków.
Syn Posejdona rozluźnił się i stwierdził, że chłopak ma racje. Przeklną się za swą głupotę, że znów na niego nawrzeszczał. Był co prawda dalej niepewny jego intencji, ale syn Hadesa starał się udowodnić swoją lojalność.  
- Masz racje. Zachowałem się głupio. Przepraszam – odrzekł nieco skołowany Percy.
Nico również się rozluźnił. Uśmiechnął się i powiedział:
– Nie ma sprawy, to nie Twoja wina. Chodź, spadamy – Nico wskazał na łowczynie, a Percy jedynie skinął głową.
Syn Posejdona zaważył, że faktycznie od jakiegoś czasu zachowuje się dziwnie. Co najmniej jak kobieta w ciąży. Raz jest zrozpaczony, raz wściekły albo cieszy się z byle czego. Może to wina ciągłego stresu i przeżyć podczas ostatniej wojny? –  pomyślał.  Nie wiedział tego, ale miał nadzieje, że mu to przejdzie. Jak chcę pokonać bogów to musi myśleć logicznie, tak jak powiedział Nico. Nie może dać się ponieść emocją. Ciągle to robił. Przez to popełniał błędy. A błędy na wojnie zawsze kosztują czyjeś zdrowie lub życie. Nie chciał spowodować zgonu Nica. Mimo, że gdy na niego patrzył od razu przypominał sobie to co stało się przez jego ciało, to ufał mu. Może to głupie, ale jak już prawie chciał go zabić widział w jego oczach niewinność. On go rozumiał. Wiedział co to strata. Również stracił całą rodzinę. Łącznie z siostrą, a nawet dwiema. Percy spochmurniał gdy zdał sobie sprawę, że Hazel nie żyje. Polubił ją gdy wędrowali razem na Alaskę. Biedny Frank się załamał po jej stracie. Percy zastanawiał się czy jego i Piper nie zwerbować, ale nie chciał ich w to wciągać. Nie chciał przyprawiać ich o więcej cierpień.
Odrzucił od siebie te smutne myśli, gdy spostrzegł koszulki przewieszone prze swoje ramię.
– Nico, ale za to mamy koszulki. Nawet się nie zniszczyły –  wyszczerzył zęby w uśmiechu, jak małe dziecko i pokazał Nico T-shirty w całej ich okazałości.
– Wyglądasz jak jakiś gościu reklamujący ubrania! – Zaśmiał się syn Hadesa. – Lub ewentualnie pastę Colgate z tymi twoimi białymi ząbkami!
Na środku galerii nie zwracając uwagi na biednych ludzi wokół nich przebrali zakrwawione, brudne, pocięte koszulki na nowiusie bluzeczki. Jakaś Pani z dzieckiem przeszła obok nich szepcząc pod nosem o szerzącej się pornografii, pedofilii i homoseksualizmie.
Jednak herosi nie przejmując się tym zaśmiali się jedynie i ramie w ramie z lepszym humorem wyszli z galerii w nowych ubraniach, a co najważniejsze –  posiadając termos.
  
***
Wrócili do lasu. Nie mieli co robić w mieście, bo brakowało im pieniędzy. Za resztę drobniaków kupili trochę taniego i trwałego jedzenia typu konserwy i mały plecaczek sprzedany na jakimś pchlim targu za grosze. Do spania lepsza była ściółka leśna niż beton. Przeszli dość spory kawałek, aby oddalić się od Houston, a przede wszystkim od łowczyń.
Usiedli w końcu na ziemi. Percy oparł się o drzewo, a Nico po prostu się położył. Oboje byli wykończeni.
Syn Hadesa martwił się o Percy’ego. Wiedział co się z nim dzieje. Jego też to dopadło tuż po śmierci Bianki. Musiał pomóc chłopakowi, bo nie chciał żeby stał się maszyną gotową zabijać wszystkich na około szczególnie, że on aktualnie był najbliżej.
Na razie mieli jednak inny kłopot. Nico wyciągnął rękę i sięgnął  po plecaczek. Podniósł się i usiadł po turecku. Otworzył klapę i zaczął grzebać we wnętrzu plecaka. Po chwili wyjął z niego termos, który postawił pomiędzy nim, a Percym.
– No i co teraz? – spytał syn Posejdona bacznie przyglądając się termosowi.
– Szczerze? Nie wiem – odparł ponuro Nico.
Obaj herosi siedzieli przez chwilę w skupieniu. Myśleli jakby przywołać Chaos.
– A może tak… – oparł nagle Percy. – Emmm… Chaosie? Jesteś tam?
Syn Posejdona lekko postukał pięścią w termos. Usłyszał jednak jedynie dźwięk uderzanego metalu. Żadnego: „Czemu zakłócasz mój spokój nędzny śmiertelniku?!”. Westchnął.
– Hmm… Chaosie? Twórco wszystkiego co widzimy, czy mógłbyś nam pomóc? – Nico wstał i ukłonił się do termosu.
Percy prychnął, a następnie się zaśmiał. Nico wyglądał jak idiota.
– Moja kolej – stwierdził Percy. – O Wszechmocny! Obdarz nas swoją mocą, pomóż pokonać bogów i zachować świat w jednym kawałku! Błagamy Cię! – tym razem to Percy bił pokłony w stronę termosu niczym muzułmanin w stronę Mekki, a Nico dusił się ze śmiechu.
– To nie jest zabawne – warknął Percy.
– Gdybyś się widział! – odparł Nico nadal rechocząc śmiechem.
– Oczywiście! Cholera, wszystko jest takie zabawne! Po prostu boki zrywać! – słowa Percy’ego przesiąknięte były jadem, a ton jego głosu szybko sprowadził Nica na ziemie.
Chłopak spoważniał.
– Masz jakiś realny pomysł? – spytał syn Hadesa.
– To był twój plan! – rzekł nadal zdenerwowany Percy.
– No tak, ale… – Nico nie zdążył dokończyć zdania.
Percy przerwał mu kierując słowa do termosu.
– TY CHOLERNY DUPKU! ŚWIAT TO SOBIE KURWA FAJNIE STORZYĆ, NIE? A KTO MA ZA TWOJE DECYZJE CIERPIEĆ? MY?! WEŹ NA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ DO CHOLERY I POWIEDZ CO MAMY ZROBIĆ! TE TWOJE UKOCHANE TWORY RZĄDZĄ SIĘ WSZYSTKIMI! MAMY IM USŁUGIWAĆ, A JAK JESTEŚMY NIEPRZYDATNI TO MOJĄ NAS GDZIEŚ! WSZYSTKO FAJNIE! ZAJEBIŚCIE! MASZ PEWNIE NIEZŁY UBAW, CO?! JESTEŚ KUREWSKO NIEODPOWIEDZIALNY!!!
Syn Posejdona kopnął termos, który potoczył się po ziemi i zatrzymał o konar.
– Percy spokojnie, to i tak nic nie da… - zaczął Nico.
Nie dokończył, bo z termosu zaczęła unosić się czarna mgiełka. Tworzyło się jej coraz więcej i więcej formując ludzką postać. Po chwili mgła zniknęła, a przed nimi stał jakiś facet.
– Nie ma co masz tupet chłopaku! Jesteś nawet lepszy od Zeusa, a ten naprawdę umiał pyskować! – Zachichotał.
Percy i Nico zdziwieni spojrzeli po sobie. Nie wierzyli, że im się uda, a przynajmniej nie w ten sposób. A jednak… Udało się. Teraz trzeba zobaczyć jak zareaguje Chaos na ich dalszy pomysł. Będzie dobrze jeśli sami nie zostaną wchłonięci…    

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 12

Witajcie! Powracam z rozdziałem 12! Mam pytanie - jak mi wyszedł szablon? Sama go robiłam       ( drugi raz w Gimpie - jest moc! :P ) i nie wiem czy jest ok. Namęczyłam się z nim sporo, a i tak średnio wyszedł. Miał być z tyłu taki fajny cmentarz (wiecie taka nutka tajemniczości, strachu i zagłady), ale groby się zamazały i tylko krzyże widać :/. Ale truuudno się mówi. A no i właśnie jak rozdział wyszedł? Oceńcie. Miłego czytania!  

- Sądzisz, że ten wystarczy? – spytał Percy, patrząc podejrzliwie na termos.
Nico oglądał ze wszystkich stron artykuł AGD. Był zrobiony ze stali nierdzewnej, z obudówką z czarnego plastiku.
- Myślę, że każdy by się nadał. Ten ma najdłuższą gwarancję…
- I jest najdroższy – mruknął Percy.
- Nie przesadzaj. Wydać dwadzieścia pięć dolców, żeby pokonać bogów to wcale nie tak dużo.
- Tylko masz pieniądze? – syn Posejona wziął od Nica termos i sam zaczął go oglądać.
- No właśnie…  Dołożyłbyś pięć dolarów? – spytał niewinnie Nico.
Percy zmarszczył brwi.
- Wiesz że chciałem sobie kupić ten podkoszulek na promocji! Nie mam w czym chodzić…
- Ale termos jest ważniejszy – przekonywał go Nico. – Przecież wiesz, że to nasza brama do pokonania bogów…
Przez chwile mierzyli się wzrokiem. Po chwili Percy skinął głową przyznając, że syn Hadesa ma racje .
- Tak wiem- westchnął zrezygnowany.
W tym momencie w głowie Percy’ego pojawiły się wspomnienia ucieczki z miejsca polowania i wrócił myślami do momentu, w którym Nico zaczął wyjaśniać mu jego zwariowany plan…
***
Gdy udało im się zwiać musieli jak najszybciej zorientować się gdzie są. Odnaleźli jakąś leśną dróżkę i mieli nadzieje, że uda im się dotrzeć do jakiejś większej szosy.
Szli dość długo w milczeniu. Nico nie za bardzo mógł mówić z powodu bólu. Percy pomagał mu iść.
Syn Posejdona podczas tej leśnej wędrówki skupił się na własnych myślach. Zastanawiał się co się stanie jeśli Nico go okłamał. Uwierzył mu i w sumie nie wiedział dlaczego. Miał jednak nadzieje, że postąpił słusznie.
 Nagle Nico wydał z siebie jęk bólu. Percy postanowił, że zrobią sobie przerwę. Usiedli na ściółce leśnej. Syn Posejdona pomógł ułożyć się rannemu tak, aby oparł się o drzewo. Wyjął z kieszeni paczuszkę z zapasem ambrozji. Miał taki nawyk, że brał choć odrobinę ze sobą na wszelki wypadek. I jak widać przydała się. Dał niewielką dawkę synowi Hadesa.
Percy rozglądnął się. Dużo drzew, dużo krzaków i ani jednej łowczyni. Odetchnął z ulgą. Czyli byli bezpieczni. Przynajmniej na razie.
Wtem Percy zorientował się, że Nico smacznie chrapie. Musiał zasnąć z przemęczenia i bólu. Z jednej strony to dobrze, bo szybciej wyzdrowieje, ale z drugiej powinni się spieszyć, bo nie wiadomo, kiedy łowczynie zorientują się, że uciekli. Westchnął jedynie i przykucną tuż obok chłopaka. Sam był zmęczony, ale nie mógł pozwolić sobie na sen. Co jakiś czas przyłapywał się na tym, że miał zamknięte oczy. Otwierał je, ale powieki mu ciążyły. Nawet nie zorientował się jak zapadł w głęboki sen…
***
Obudził go Nico. Percy stwierdził, że jego obrażenia już się zagoiły. Syn Hadesa mógł normalnie stać i nie krzywił się z bólu. Jednak syn  Posejdona zorientował się, że popełnił błąd. Zasnął, a to było niewybaczalne. Przecież łowczynie mogły ich dorwać!
- Przepraszam. Zasnąłem. Powinienem był trzymać warte – mruknął skruszony Percy.
- Masz racje. Powinieneś. Byłeś jednak tak zmęczony, że naprawdę można Ci wybaczyć – powiedział łagodnie Nico i po chwili stwierdził jeszcze – Zniknęły Ci worki pod oczami.
- Ostatnio źle spałem – odparł syn Posejdona wzruszając ramionami.
- Nie dziwie Ci się – syn Hadesa popatrzył smutno na Percy’ego.
- Wyjaśniliśmy już, że to nie twoja wina – odparł gorzko chłopak, domyślając się o co chodziło rozmówcy. – Właśnie! Miałeś opowiedzieć mi swój plan…
Nico skinął głową. Przygryzł dolną wargę. Przez chwilę zbierał myśli i w końcu zaczął mówić:
- Od czego by tu zacząć… Wiesz jak powstał cały boski świat?
- Nooo… Bogowie zrodzili się z tytanów czyż nie? – odparł niepewnie Percy.
- Tak, tak… Ale mi chodzi o co innego. Wiesz jak ogólnie to wszystko powstało? Skąd się wzięli giganci, tytani i bogowie? – Nico gestykulował dłońmi, patrząc wnikliwie na Percy’ego.
Przez krótką chwilę syn Posejdona czuł się jak na lekcji u pana Brunera, którego udawał Chejron. Pamiętał jak wymagał on od niego wiedzy na temat mitów, a on starał się jak mógł żeby nie zawieść go jej brakiem.
- Od Chaosu – powiedział przypomniawszy sobie odpowiednią lekcje sprzed lat.
Nico skinął głową.
- Tak. O to mi chodziło. Moim planem jest uproszenie Chaosu o wessanie w siebie z powrotem całego świata bogów – syn Hadesa powiedział to takim tonem jakby chodziło o posmarowanie bułki masłem, a nie proszenie jednej z najpotężniejszych sił o wchłonięcie swoich tworów.
- Zaraz, zaraz… Jak to o wessanie? A co z ludzkością? Przecież bez bogów za podstawę chyba cała nasza kultura upadnie? – rzucał pytaniami Percy widząc luki w planie.
Nico zmarszczył brwi i wydął usta. Przez chwile się zastanawiał.
- Nie wiem – odparł w końcu. – Zapytamy Chaosu.
- Jak to zapytamy? Przecież Chaos to próżnia… Będziemy wrzeszczeć do jakiejś wielkiej dziury? – zdumiał się chłopak.
Na te słowa Nico uśmiechnął się.
- A czy jak chcemy porozmawiać z Panem D to mówimy do butelki wina?
- Kto chce z nim w ogóle rozmawiać – mruknął do siebie Percy, a następnie kontynuował rozmowę z Nicem – Czyli chcesz powiedzieć, że Chaos również może się uosabiać, że się tak wyrażę?
- Na pewno. Nawet mam pomysł jak go przywołać…
- Czyli? – syn Posejdona zachęcił Nica do kontynuowania wypowiedzi.
- Kupimy termos – Nico wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- ŻE CO?! – Percy’emu opadła szczęka gdy usłyszał, że coś takiego może pomóc im w przywołaniu Chaosu.
- Kupimy termos – powtórzył spokojnie Nico.
- Ale po co?
- Czy ty znasz się choć trochę na fizyce? – westchnął syn Hadesa. – Termos utrzymuje stałą  temperaturę napojów, ponieważ ciepłe bądź zimne powietrze zatrzymuje właśnie próżnia.
- Czyli mam rozumieć, że coś tak potężnego możemy spróbować wywołać z termosu? – Percy wydawał się być rozbawiony.
- No właściwie tak – Nico uśmiechnął się łagodnie, a następnie przybrawszy poważny wyraz twarzy odrzekł - Dobra chyba musimy się zbierać jeśli nie chcemy mieć łowczyń na karku .
                Percy przyznał mu racje. Wstał i otrzepał się ze ściółki leśnej. Spostrzegł, że jego ubranie było w dość kiepskim stanie. Podczas polowania nie zwracał uwagi na szarpiące je gałęzie krzaków. Jego podkoszulek był w strzępach, a i spodnie nie wyglądały lepiej. Percy westchnął. Mieli większe problemy na głowie niż zniszczone ubranie.
- Następny punkt wycieczki – sklep z artykułami typu AGD – stwierdził Nico i ruszyli w dalszą podróż.
***
Percy wrócił myślami do teraźniejszości i jeszcze raz z powątpiewaniem zerknął na termos.
- No dobra masz te pięć dolców – niechętnie wyciągnął prawie ostatnie pieniądze jakie miał.
Zostało mu jedynie parę drobniaków…  Ale co zrobić – trzeba uratować świat. Nie ważne czy w schludnym czy potarganym podkoszulku.
Nico zabrał od niego pieniądze i ruszyli w stronę kas. Byli w jednej z galerii w dużym mieście jakim jest Houston. Bo tu właśnie dotarli. Na początku wyszli na jego obrzeża. Dotarli do stacji benzynowej, a jakiś facet, nieco zdziwiony ich wyglądem, wskazał im drogę do miasta. Tak właśnie tutaj się znaleźli.
Podeszli do kasjerki, która powitała ich miłym uśmiechem. Skasowała termos i powiedziała cenę. Nico szybko zapłacił i opuścili sklep.
Szli korytarzem galerii kierując się do wyjścia, gdy nagle Percy spostrzegł ciucholand z bardzo tanimi rzeczami. Lepiej mieć kiczowatą bluzkę, niż potarganą – pomyślał i pociągną Nica za ramie, aby wszedł z nim do sklepu.
W tymże second handzie było pełno ludzi, którzy przegrzebywali wielkie pudła z ciuchami. Percy od razu poszedł poszukać czegoś dla siebie. Niezadowolony z obrotu sprawy Nico stwierdził tylko, ze poczeka na niego przy wyjściu. Percy od razu go zrozumiał. Sam nie lubił takich sklepów. Mimo wszystko syn Posejdona uważał, że on jak i Nico powinni mieć nową podkoszulkę, bo ta którą syn Hadesa miał na sobie była potargana, zabłocona i zakrwawiona.
Szybko wybrał dwie: niebieską i czarną. Okazało się że z drobniaków uzbierał akurat trzy dolary czyli zostanie mu jeszcze pięćdziesiąt centów reszty. Zadowolony poszedł do kasy. Była dość spora kolejka. Większość jej zajmowały młode dziewczyny…

Dopiero po chwili zorientował się, że popełnił błąd – wszedł do gniazda os.  Było jednak za późno. Strach ścisnął mu gardło. Łowczynie zaatakowały, a jedyne co Percy mógł zrobić to schować się za jednym z pudeł z ciuchami…

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 11 cz.2

Hejka! Powracam z częścią 2! Mam nadzieje, że się mam spodoba.
A właśnie mam takie pytanko - jak mi wyszedł fragment oznaczony gwiazdką? Natchnienie przyszło i o 3 w nocy i wtedy też napisałam ten właśnie fragment i nie wiem czy wyszedł. Dobra koniec zanudzania moim gadaniem - miłego czytania!

Tymczasem w Obozie Herosów

Anthony spokojnym krokiem szedł przez Obóz. Przeczesywał wzrokiem okolicę w poszukiwaniu czarnowłosej dziewczyny. Jednakowoż nigdzie nie mógł jej znaleźć. Skierował się więc do domku Aresa pomyślawszy, że mogła pójść do ich przyjaciół.

                Ładna pogoda współgrała z jego nastrojem. Słońce, które jak zwykle w Obozie jasno świeciło mógł porównywać do siebie. Odkąd z Obozu odszedł  Popierdoleusz  Jackson ( jak ostatnio pieszczotliwie go nazywał) stał się najpotężniejszym herosem wśród obozowiczów i wręcz błyszczał na ich tle. Był lubiany. Nie mógł się odpędzić od dziewczyn. Ochów i achów na jego temat nie było końca. Ludzie go podziwiali w przeciwieństwie do tego co myśleli o jego nędznym bracie. Tamtym gardzili. Anthony uśmiechnął się złośliwie na samą myśl. Cieszył się, że udało mu się wejść na miejsce tego wypierdka. Nie mógł zrozumieć co wcześniej widzieli w nim ludzie.

                Zauważył jednak, że brat miał w sobie coś z ojca. Anthony rozgryzł go  już przy pierwszym spotkaniu. Charakter Jackson’a przypominał  morze.  Tylko, że Percy był jak jego spokojne usposobienie.  Czasami  zdarzało mu się nie panować nad emocjami. Wtedy przypominał sztorm. Robił się porywczy, a złość przyćmiewała mu umysł. Wiele ludzi, którzy byli niczym statki podczas burzy, pociągnął przez to na dno…
                Anthony lubił robić psychoanalizy. Samego siebie również. Uważał, że również jest jak morze. W końcu syn Posejdona więc czego się spodziewać? Tylko, że on bardziej przypominał fale kuszące marynarzy aby wypłynęli na bezkres wód. Jednak nieraz było to dla nich zgubne… Tony wiedział, że jego charakter przyciąga. Manipulacje miał opanowaną do perfekcji. Ludzie oczarowani jego osobowością nie zwracali nawet uwagi na to, że tańczą tak jak on im zagra. Wredny uśmieszek na jego twarzy stał się jeszcze szerszy o ile było to możliwe.

                Szedł pomiędzy obozowiczami. Przechodząc  obok domków obserwował różne zajęcia, w których uczestniczą półbogowie. Każdy domek miał jakieś swoje zainteresowania. W końcu dostawali je w genach po wspólnym ojcu lub matce. Na przykład zauważył, że tuż przed budynkiem przeznaczonym dla dzieci Hefajstosa powstaje jakaś dziwna maszyna. Natomiast herosi kręcący się wokół niej z lubością wkręcali coraz to nowsze części. Idąc spoglądał również na twarze obozowiczów przechodzących obok niego . Dostrzegał uśmiechy ze strony kolegów lub rumieńce na twarzach koleżanek. Ludzie lubili go i dużo herosów zabiegało o jego uwagę. Ilość „cześć” na jaką musiał odpowiedzieć przyprawiała go o ból głowy. To był jeden z minusów bycia sławnym.

                W sumie cieszył się, że tak łatwo zyskał popularność. Nie był na żadnej misji, nie brał udziału w żadnej wojnie. Wszystko to przeczekał na dnie oceanu. Posejdon go chronił, a jego boski brat z nim trenował. Tryton nauczył go wielu przydatnych rzeczy. Ostrzegał go również przed Percym. Z tego co wynikało z ich rozmów to jego brat nie był lubiany wśród morskich towarzyszy Posejdona. On natomiast wkradł się w łaski nawet boskiej żony Wodorosta co przecież graniczyło z cudem. Bo która kobieta lubiłaby bękarta jej męża? 

                Z takimi myślami wkroczył do domku Aresa. Na podłodze tłukło się jakiś dwóch chłopaków kompletnie nie zwracających uwagi na otoczenie. Anthony ominął ich tylko się uśmiechając. Dzieci boga wojny – czegóż można się spodziewać?

Przeszedł dalej rozglądając się po obszernym pokoju. Na ścianach wisiały różne rodzaje broni, które odstraszały każdego kto nie mieszkał w tym domku. Anthony czuł się nieswojo w otoczeniu takiej ilości żelastwa, która z pewnością nie służyła do zabawy. Ściany pomalowane zostały na czerwono. Była tylko jedna biała, którą zdobiła imitacja zakrzepłej krwi. Chociaż kto wie czy to na pewno była podróba? Anthony  jak najszybciej pozbył się takich rozważań, bo na samą myśl żołądek podchodził mu do gardła. Na ścianach wisiało wiele obrazów ukazujących przeróżne bitwy. Od jakichś prehistorycznych drągali walących się maczugami począwszy, na teraźniejszej wojnie w Iraku skończywszy.  Parkiet pokryty został dywanem w kolorze krwistoczerwonym. Przy ścianach były drewniane, masywne meble. Na regałach widniały książki o strategii, przewodniczeniu w kampaniach wojennych, taktyce, sztukach walki itp. Czyli krótko mówiąc: milusi domek pełen rodzinnego ciepełka.

Wreszcie Anthony dostrzegł to czego szukał. Cztery dziewczyny siedziały w kącie i plotkowały. Widocznie nawet geny boga wojny nie mogły zmienić nastawienia dziewczyn do gadania o niczym. Wykrzywił usta w firmowym uśmiechu, ręką przygładził włosy i pewnym krokiem podszedł do nich.

- Witaj Lenore! – puścił oko w kierunku dziewczyny.

Czarnowłosa córka Hekate była jedną z najładniejszych dziewczyn jakie widział. Oczywiście nie pobijała w tym względzie dziewcząt od Afrodyty, ale Tony nie mógł nie zwrócić uwagi na to, że jej prosty wygląd czyni ją właśnie jeszcze bardziej wyjątkową. Była zwyczajną dziewczyną o burzy pofalowanych włosów i ciemnoniebieskich, wręcz granatowych oczach z głębią. Anthony dostrzegał w jej spojrzeniu mądrość. Od niej samej emanowała magia i zadziwiająca siła. To właśnie go w niej pociągało. Była szczupła, ale też nie przesadnie – taka w sam raz. Nie malowała się. Kiedyś gdy Anthony spytał dlaczego ona wzruszyła ramionami i powiedziała, że po prostu tego nie lubi. Była taka… naturalna. Z zamyślenia wyrwał go jej głos
.
- Halo, ziemia do Tony’ego! – machała mu łapą przed oczami. On szybko pacnął ją po dłoni, a ona wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmieszku. – Stoisz tu i się lampisz, a ja zadałam Ci pytanie. Wersja dla zidiociałych, czyli powtórzę jeszcze raz: Po co mnie szukasz?

Tony parsknął. Zauważył, że pozostałe dziewczyny, córki Aresa, powstrzymują się od wybuchu śmiechu, maskując rozbawienie kaszlem. Zaczerwienił się, bo rzadko komu udawało się go postawić w takiej sytuacji. A jednak Len to potrafiła.

- Lubię przebywać w twoim towarzystwie – powiedział szybko wzruszając ramionami.

- Jakbyś nie zauważył jestem zajęta – stwierdziła wpatrując się w swoje paznokcie u prawej dłoni.

- Teraz przez dziewczyny, czy ogólnie przez jakiegoś faceta? – spytał niewinnie chłopak kontynuując jej grę.
Dziewczyna zgromiła go wzrokiem.

-  A idź do diabła! Dobrze wiesz, że nikt by nawet nie zwrócił na mnie uwagi mając pod nosem tyle piękności od bogini miłości -  po chwili zastanowienia wesoło dodała - Ale mi się zrymowało!

Tony uśmiechnął się z politowaniem. Ta dziewczyna nie zdawała sobie sprawy jak działa na facetów. A przynajmniej na niego.

- To idziesz czy nie? - spytał zniecierpliwiony.

Dziewczyna wywróciła oczami i przepraszająco spojrzała w kierunku koleżanek.

- Rozmowę dokończymy później. Teraz muszę zająć się dzieckiem ...

- Ej!  - wrzasnął wkurzony, ale jednocześnie rozbawiony Tony. Córki Aresa nie mogły się już dłużej  powstrzymać od śmiechu. Ryczały tak głośno, że jakichś ich biedny brat, który akurat czytał książkę krzyknął w ich kierunku :

 - Głośniej nie można!?

- Można, ale nie chcemy ci przeszkadzać Lee -  parsknęła rudowłosa o imieniu Robyn.

Lee rzucił w nią poduszką żeby się uciszyła. I wtedy rozpętała się wojna... Tony nawet nie zorientował się jak to się stało. Dziewczyny odpowiedziały bratu tym samym i po chwili ktoś inny rzucił w nie poduchą. Reszcie się to spodobało i zaczęła się wielka bitwa. Domek Aresa w jednej chwili zaczął przypominać pobojowisko. Wszyscy naokoło tłukli się poduszkami. Było to aż nie do uwierzenia,  że jeden ostrzegawczy cios mający przynieść cisze rozpętał piekło i przerażający gwar. Tony zauważył biednego Lee zatykającego sobie rękami uszy i próbującego skupić się na lekturze. Oprócz niego nie wdanymi w jatkę osobami był on sam i Lennie -  mówiąc zdrobniale.

- Chodźmy od tej zgrai brutali -  powiedział śmiejąc się pod nosem.

- Masz poduszkofobie,  że tak szybko chcesz zwiać? - dlaczego od niej zawsze musi zalatywać nieudanym sarkazmem?

-Nie, ja po prostu umiem kontrolować zwierzęce instynkty -  mruknął co wywołało chichot u córki Hekate.

-Masz racje chodźmy stąd.

Unikając latających poduszek i dzieci Aresa w szale bitewnym wyszli na zewnątrz. Zobaczyli parę osób,  które wręcz przebiegały obok czerwonego budynku aby tylko nie zwrócić uwagi wdanych już w walkę dzieci Aresa.  Takie spotkanie mogłoby się skończyć źle -  szczególnie jeśli ktoś dodatkowo miał z którymś na pieńku.

Tony wciągnął głęboko powietrze. W domku było duszno,  a na zewnątrz zrobiło się całkiem przyjemnie. Zbliżał się wieczór, który dawał wytchnienie jeśli chodzi o temperaturę powietrza. W ciągu dnia dochodziło do czterdziestu stopni Celsjusza. Teraz jednak wiał przyjemny wiaterek.

- To gdzie mnie zabierasz?

- A chodź byle gdzie. Po prostu pogadajmy - Tony pokazał ręką pierwszy lepszy kierunek i tam też się skierowali
.
- To o czym chcesz się ze mną podzielić? Jakieś ploteczki ze świata bogów?

Tony prychnął.

- Nie rozmawiam z ojcem tak często jak ci się wydaje.

Dziewczyna posmutniała.

- Nikt się nie kontaktuje często z boskimi rodzicami...

Chłopak westchnął.

- Wiem ale brakuje mi ojca... Czuje się samotny. Mam jedynie brata nieudacznika...

Dziewczyna zesztywniała. Usta zacisnęła w wąską linie. Tony przygryzł wargę.  Widział, że popełnił błąd.

- Anthony Gay'u zabraniam ci tak mówić o Percym. Znasz moje zdanie. Wszyscy go porzucili po tym wszystkim...

- Gdyby nie był głupi to na pewno by do czegoś takiego nie doszło! – oponował Tony.

- To nie była jego wina tylko Nica!  -  warknęła dziewczyna, a chłopak wiedział, że powinien odpuścić. Nie zrobił jednak tego.

- Ja umiałbym uratować tych których kocham! On był kretynem patrzącym na czubek swojego nosa!  -  Tony wręcz gotował się ze złości. Jak ona w ogóle była wstanie bronić tego idioty?!

- Na czubek swojego nosa? -  dziewczyna zaśmiała się złowrogo - Przecież on był znany z przedkładania życia innych ponad swoje!

Mierzyli się wzrokiem.   Tony nie rozumiał o co jej chodziło.  Percy był głupkiem i dziwakiem -  w tej chwili każdy w obozie tak uważał. Dlaczego ona musi go zawsze bronić? Może ona była w nim zakochana? Odgonił od siebie tą myśl, bo zebrało mu się na wymioty. Lennie była jego i nikt nie miał prawa  mu jej odebrać. A w szczególności ten jego zidiociały braciszek! Nie rozumiał czemu tak ceniła Popierdeleusa. Przecież on był nikim. Był bezwartościowy. Każdy to wiedział. Czemu ona nie mogła przyjąć tego do wiadomości?  

- Emm...  Mogę przeszkodzić? -  usłyszeli czyjś głos.

Obok nich przechodziła nowa wyrocznia -  Margot . Miała szesnaście lat i była żywiołową brunetką o zielonych oczach.

- NIE!  -  warknęli na nią w tym samym momencie Lenore i Anthony.

I wtedy coś się stało. Kłótnie Len i Tony’ego przerwało dziwne zjawisko. Całkiem zapomnieli o czym rozmawiali. Wpatrywali się w Margot z szeroko otwartymi oczami. Najpierw był zielony dymek,  a następnie głos,  który wydobywał się z ust dziewczyny.  Nie należał jednak do niej. Głos ten był przerażający, mroczny, a zarazem tajemniczy i mistyczny. Anthony’emu włosy stanęły dęba. To wszystko napawało go strachem. Wypowiedziała takie oto słowa:

Próżnia, od której wszystko pochodzi, niebezpieczeństwo stwarza,
Razem z synem morza i śmierci boskiemu światu zagraża.
Tylko brat zdrajcy świat może uratować,
Z dwójką przyjaciół śmierć wrogą przyjdzie zgotować.
Jednak jeśli podąży rozpaczy i smutku drogą,
Nawet wszechmocni bogowie sobie nie pomogą.
Olimp upadnie, nie zostanie kamień na kamieniu,
A świat bogów i herosów ulegnie zniszczeniu.*

Po chwili wróciła do normalności. Natomiast Lenore i Tony stali jak wryci.

- To dlatego mnie do was ciągnęło -  mruknęła bardziej do siebie niż do nich. - Jak brzmiała przepowiednia?  -  tym razem słowa skierowała w stronę świadków.

Tony powtórzył jej słowo w słowo.

- Musimy powiedzieć Panu D i Chejronowi -  stwierdziła blada jak trup wyrocznia.


Tony niechętnie przyznał jej racje. Mimo wszystko uważał, że całkowitą nie odpowiedzialnością jest to że Obóz prowadził koń i pijak.  To było godne pożałowania.  Ale musieli się do kogoś zwrócić. Wyboru nie było.  Po chwili ruszyli, aby wesoło poinformować opiekunów, że szykuje się kolejna ciekawa misja, od której zależy życie bogów i herosów.