Pisane dzisiaj o 3 w nocy... Dzisiaj dodam jeszcze 2 część, ale pod wieczór...
Rozdział dedykuje Viktorii W. i Gabrysi, która przyjdzie i stanie nad moim łóżkiem z tępym nożem, albo co gorsza zablokuje mnie na Fb (sama nie rozumiem swojego poczucia wartości...). Tak samo podziękowania dla Radosnej, Michała, Aleksandry i Natalki, którzy również - jak widzę - wiernie czytają to, to... No to miłego czytania!
Percy rozkoszował się dźwiękiem morskich fal. Księżyc w
pełni odbijający się od tafli wody nadawał miejscu więcej uroku. Bezchmurne
niebo pełne gwiazd również wyglądało bardzo ładnie. Chłopak pomyślał, że chciał
żeby była z nim Annabeth. Chciałby chwycić ją teraz za rękę, poczuć ciężar jej
głowy na swoim ramieniu, gdy oparta o niego spoglądałaby w górę rozkoszując się
cudem natury. Tęsknił również za mamą. Pamiętał dobrze, jak nieraz w
dzieciństwie robili sobie takie wypady na plaże. Zawsze było im razem dobrze –
bez względu na ciągłe problemy nękające ją i jego. Teraz pewnie widząc smutnego
syna, przytuliłaby go mocno i dała niebieskie ciasteczko mówiąc, że wszystko
się jakoś ułoży. Teraz nie miał ani ich, ani nikogo. Doskonale pamiętał wydarzenia,
które zakończyły ciąg tych, które na zawsze zmieniły jego życie…
Coraz bliżej armii
Gaji . Załoga Argo musiało opracować
jakiś plan… Mieli problem gdyż w Obozie Jupiter wrzało. Rzymianie zarzucali
Grekom, że to przez nich Reyna została pojmana. Jasonowi udało się nieco
uspokoić wkurzony Obóz jednak Oktawian cały czas podburzał do wojny… Greccy
herosi również nie byli specjalnie zadowoleni, że Rzymianie śmią ich obrażać…
Ciężki był to sojusz. Percy również starał się uspokajać nastroje…
***
W końcu stało się!
Nadeszła bitwa… Tuż przed nią Percy szybko coś skonsumował żeby nie zasłabnąć w
trakcie walki… Miło ze strony załogi, że zostawili mu coś do zjedzenia, mimo że
zaspał na śniadanie… Bitwa odbywała się niedaleko Aten. Herosi ustawili się na
pozycjach, czekając na ruch nieprzyjaciela. W końcu przybyli… Giganci, potwory
– a pod nimi odradzająca się Gaja… Herosi ruszyli do walki. Do swoich dzieci
dołączyli bogowie.
- Synu, chodź! Pomóż
mi! – Percy usłyszał Posejdona. Bóg walczył akurat z jakimś gigantem.
Chłopak ruszył w jego
stronę, lecz drogę zagrodził mu mały, chuderlawy syn Hadesa.
- Nico – szepnął
złowrogo Percy. Chciał wykończyć tego chłopaka, zgnieść go na miazgę…
Torturować, tak jak tamten torturował jego opiekunów…
- Witaj Percy –
odpowiedział mu Nico. – Jak zwykle pewny siebie, co? I w dokładnie takim samym
stopniu nie ostrożny.
Syn Hadesa cmoknął
niezadowolony z braku zmiany w postawie Percy’ego.
- Ty jesteś stanowczo
za pewny siebie. I nie ostrożny… Znasz mnie. Wiesz, że potrafię walczyć. Szczególnie
jak ktoś zrani moich bliskich!
- Oj Percy, Percy… Ty
jesteś nadal taki naiwny. Nie mam z tobą szans w starciu – jestem młodszy. Ale
powiedźmy, że moja Pani zna lepsze sposoby na eliminowanie przeciwników – Nico
spojrzał na zegarek, który miał ubrany na lewej ręce. – Jeszcze minutka i się
zacznie…
- Co się zacznie? –
zapytał Percy marszcząc brwi. Chciał wyciągnąć od tego gnojka jak najwięcej się
dało, zanim go zabiję.
- Hmmm… Jadłeś dzisiaj
te rzeczy, które leżały przygotowane specjalnie dla Ciebie, prawda? – spytał
niewinnie Nico.
Percy poczuł gulę w
gardle. Fakt. Zjadł. Myślał, że to ktoś z załogi Argo mu zostawił, bo sam
dzisiaj zaspał. Co mogło się kryć pod tym dziwnym pytaniem Nica?
- Tak. Zjadłem. I co z
tego? – zapytał zdumiony syn Posejdona.
- Bo wiesz…
Postanowiłem być miły i sam przygotowałem posiłek… Dodałem szczyptę tego i owego. Mam nadzieje,
że smakowało… - jeszcze raz spojrzał na zegarek. – Zaczyna się.
Percy był przerażony.
Nie wiedział czego dosypał mu syn Hadesa… Chciał się zapytać, ale Nica już nie
było. Zniknął w tłumie… Chłopak postanowił, że potem go odszuka, a najpierw
pomoże w ojcu, gdyż jak zauważył, ten był w sporych tarapatach. Ruszył więc na
giganta siekając Orkanem. Nagle coś się stało… Dźwięki walk ucichły… Percy próbował
dostrzec wroga, ale nie widział. Była tylko czerń. Pustka. Leżał na ziemi. Nie
potrafił zidentyfikować miejsca w którym się znajduje. Nie widział nic na
odległość dalszą niż 2 metry. W pewnym momencie kogoś dostrzegł… Jakąś kobietę.
Była stosunkowo blisko niego. Chłopak
wytężył wzrok. Wydawało mu się, że ją zna…To była jego matka!
- Mamo – zawołał
Percy. – Mamo, tu jestem!
Ona jednak odchodziła
od niego.
-Mamo – krzyknął
jeszcze raz zrozpaczony chłopak.
Wtedy się odwróciła.
Zobaczył ból w jej oczach. Niewyobrażalny ból. W tym momencie chłopak poczuł
się jakby ktoś kopnął go w brzuch. Chciał się zapytać co się stało. Nie musiał jednak, gdyż jego matka sama, beż
jego zbędnych pytań postanowiła wyjaśnić co ją nurtuje.
- Zawiodłeś mnie Percy
– rzekła. – Zostawiłeś na pastwę losu. Nie okazałeś swojej miłości… Cierpiałam
przez Ciebie… Torturowano mnie dlatego, że jesteś moim synem. Nienawidzę Cię za
to.
Percy nie wiedział co
powiedzieć. Nie wierzył w to co przed chwilą usłyszał. Myślał, że matka nie
jest na niego zła. Myślał, ze ona wiedziała, że on nie chciał jej śmierci…
Najwyraźniej jednak nie. Chciał
przeprosić, błagać o wybaczenie, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Cierpiał… Chciał by jego matka zrozumiała, że ją kocha. Nie wiedział jednak co
zrobić by odzyskać jej zaufanie. Jej miłość. Nagle obok matki pojawił się Paul.
Przytulił ją mocno i obdarzył nienawistnym spojrzeniem syna Posejdona.
- Przez Ciebie nie
żyjemy – powiedział ojczym. – Nie możemy się już stąpać po Ziemi… Jesteśmy
tylko widmami… Przez ciebie cierpieliśmy.
Twoja matka w mękach krzyczała, że przyjdziesz. Do końca w Ciebie
wierzyła. A ty nie przyszedłeś. Nie pomogłeś jej… nam. Gdzie byłeś, co Percy?
Siedziałeś wśród przyjaciół, bezpieczny. Zepsułeś wszystko. Jesteś nic nie
wartym śmieciem…
Jego opiekunowie
zniknęli… Percy chciał za nimi zawołać, próbować porozmawiać jednak nie umiał
wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Usiadł na ziemi i zaczął płakać. Łzy
płynęły strumieniami po jego policzkach. Chciał aby jego bliscy wiedzieli, że ich
kocha… Ale on ich zawiódł.. Do cholery, zawiódł ich! Percy wbił paznokcie w skórę dłoni, tak mocno, że powstały rany. On się jednak
tym nie przejął. W pewnym momencie poprzez płacz zaczął wołać:
- Mamooo, mamo… Ja… Ja cię kochałem… Nadal kocham… Mamo…
Wybacz mi… Proszę, wybacz!
Nie pojawiła się
jednak z powrotem. Percy ukrył twarz w dłoniach. Przetarł oczy. Okazało się, że
płakał krwią… Nagle na swoich plecach poczuł dotyk czyjejś dłoni.
- Dlaczego płaczesz? –
spytała stojąca z nim Annabeth.
- Annabeth to ty? - spytał zdziwiony Percy. Po chwili stwierdził, że powie co się stało. Ona go zrozumie... - Moja matka i ojczym
mnie nienawidzą, bo… Bo nie umiałem ich ochronić. Ale ja… Ja się starałem.
Wiesz, że ja ich kocham.
- Starałeś się?
Kochasz? – powiedziała zdumiona dziewczyna. – Przecież ty jesteś wstrętnym
egoistą. Myślisz tylko o sobie. Teraz też… Użalasz się nad sobą , a nie nad
swoimi opiekunami. Chciałbyś zapewne żeby kochał Cię cały świat, co? Myślisz,
że jesteś ważny bo pokonałeś Kronosa. Powiem Ci prawdę – jesteś beznadziejny.
Nie zdołałeś mnie ochronić, kiedy tego potrzebowałam… Nie kiwnąłeś nawet palcem
gdy Nico di Angelo odcinał mi głowę. Nienawidzę Cię, Percy. Nienawidzę i życzę
Ci najgorszego. Mam nadzieje, że skończysz na Polach Kar i nawet po śmierci
będziesz zdychał!
Annabeth splunęła mu
prosto w twarz.
- Wiesz co, Percy? Zostawię
Ci jeszcze małą pamiątkę. Masz i się przyjrzyj dokładnie… I pamiętaj do końca
swoich dni – to wszystko przez Ciebie! – mówiąc to oderwała sobie głowę i
rzuciła mu pod nogi. Reszta jej ciała rozpłynęła się w mroku…
Percy był przerażony.
Oczy Annabeth patrzyły w jego i
zachowały wcześniejszy wyraz… Wyraz nienawiści. Chłopak odsunął się i zaczął
uciekać w mrok… Jednak dokądkolwiek nie pobiegł zawsze potykał się o głowę
Annabeth, lądując na ziemi akurat w taki sposób by spojrzeć jej w oczy. Biegał
jak opętany, wrzeszcząc. Naglę usłyszał rozchodzące się wokół dźwięki:
Zawiodłeś nas, Percy… Wyłapał głos swojej mamy, ojczyma, Annabeth, Luka,
Sileny, Charliego Beckendorfa, Małego
Boba, Zoe, Bianki. Było jednak wiele, wiele innych, których nie potrafił
zidentyfikować. Zrobiło mu się niedobrze. Nagle poczuł uderzenie jakieś
nieznanej siły. Poleciał w powietrze… Zaczął spadać. Czuł się jakby trwało to
całą wieczność. Nagle walnął ciałem w jakieś twarde podłoże . Potem poczuł tępy
ból z tyłu głowy. Na początku zobaczył rażące światło, które jednak praktycznie
natychmiast znikło, z powrotem ustępując miejsca ciemności…
Rozdział genialny . Boże ty naprawdę piszesz świetnie . Uwierz mi . Czekam na kolejny jeszcze dzisiaj
OdpowiedzUsuńJeju czemu to opowiadanie jest takie cudowne,
OdpowiedzUsuńsuper rozdział <3