Muzyka

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 3 cz.2

Percy był już zmęczony ciągłym nękaniem się wspomnieniami. To ostatnie uświadomiło mu, że zawsze najbardziej bał się odrzucenia przez osoby bliskie… Dlatego wizja ta, tak bardzo go przerażała. Wiedział, że to nie było naprawdę. Ten mały gnojek Nico czegoś mu dosypał, powodując silne halucynacje. Podczas bitwy mogło się to dla syna Posejdona skończyć tragicznie…. Jednak dostał jedynie wstrząśnienie mózgu i lekko pękła mu czaszka. Gigant, z którym walczył, uderzył Percy’ego tak, że ten gruchnął o ścianę. Z tego co słyszał w pewnym momencie walki, stanął naglę i zaczął wykrzykiwać imię Annabeth, mamy i Paula. No, a potem poleciał w powietrze… Pałeczkę przejął Jason pomagając Posejdonowi w pokonaniu wroga. Tego dnia blondyn był bohaterem. Zniszczył razem z Posejdonem i Zeusem pięciu gigantów, a następnie przeszkodził Gai w odrodzeniu się. Pokierował również oddziałem herosów, którzy wybili pawie wszystkie potwory biorące udział w bitwie. Taaak… Jason był uważany za bohatera, a dziewczyny w obu Obozach nosiły koszulki z jego imieniem. Percy nie zdziwiłby się gdyby mdlały na jego widok… Podobno, mimo że herosi nie mogli używać sprzętów elektronicznych, założono nawet fanpage Jasona. Jeśli chodzi o pocztę syna Zeusa to codziennie odbierał on pełno spamu od anonimowych wielbicielek, które pisały rzeczy typu: „Gdy Cię widzę to już pół orgazmu” . Czyli krótko mówiąc stary przyjaciel Percy’ego miał przerąbane… Jednak nie tak bardzo jak Syn Posejdona… Chłopak położył się na miękkim piasku, zamknął oczy i próbował zmierzyć się ze swoimi dalszymi wspomnieniami…

Czerń… Wszędzie czerń… I ból. Percy otworzył oczy, lecz prawie natychmiast z powrotem je zamknął. Jego oczy nie były wystarczająco przyzwyczajone do światła. Powoli odzyskując przytomność i wzro,k chłopak próbował zorientować się w sytuacji. Leżał w Obozie Herosów, w swoim domku. Obok siebie zobaczył Piper. Wyglądała dość mizernie, ale była uśmiechnięta. Wojna wykańcza. Percy coś o tym wiedział.
- Obudziłeś się… - rzekła dziewczyna. – Jak się czujesz?
- Bywało lepiej – odpowiedział Percy krzywiąc się. – Ale bywało również gorzej.
- Dobrze, że się obudziłeś… Bogowie chcieli żebyś był na ich audiencji kończącej wojnę. I ja.. – Piper umilkła patrząc na chłopaka. Przygryzła wargę, jakby zastanawiając się czy powinna o to pytać. Po chwili wahania kontynuowała, zniżając głos do szeptu – I ja chciałam się Ciebie zapytać, co widziałeś… Ja byłam niedaleko – walczyłam z jakimś gigantem, razem z mamą i paroma innymi herosami. Widziałam, ze byłeś przerażony… Zacząłeś płakać… Błagać o wybaczenie. Następnie wywoływałeś imiona zmarłych… Byliśmy przerażeni! Posejdon sobie nie radził… Próbował  przywołać Cię do porządku. Chciał, żebyś…
Piper wzięła głęboki oddech i wypuszczając powietrze, jednym tchem powiedziała dalej:
- Żebyś przestał się mazać … Zaczął Cię przeklinać, bo przez twoje dziwne zachowanie o mało nie został „wyparowany” przez giganta… Przepraszam, że Ci to mówię, ale chciałam Cię przygotować… Ostatnio nastawienie bogów, co do Ciebie uległo, no cóż… zmianie. Więc nie spodziewaj się ciepłego przywitania. I… Czy podzielisz się ze mną co się stało, że tak w środku bitwy…?
Percy zrozumiał. Piper martwiła się o niego. Było to miłe z jej strony. Omijając szczegóły, opowiedział co się mniej więcej stało. Dziewczyna słuchała w skupieniu, co jakiś czas kiwając głową, że rozumie. Chwyciła go za dłoń, żeby dodać mu otuchy. Dzięki temu małemu gestowi Percy’emu  zrobiło się ciepło na sercu. Traktował córkę Afrodyty nieco jak młodszą siostrę… Lubił Piper za to, że była taką ciepłą osobą. Ich wspólną cechą było martwienie się o najbliższych. Wiedział, że Piper dla swojego ojca i chłopaka zrobiłaby wszystko. Gdy skończył uśmiechnęła się smutno, jakby próbując dodać mu otuchy. Tym razem w głowie Percy’ego pojawiło się pytanie, na które nie za bardzo chciał znać odpowiedź. Wiedział jednak, że prędzej czy później i tak się dowie. Spytał więc:
- Jak przebiegła bitwa? Czy… czy dużo osób…? – nie mogło przejść mu to przez gardło. Wziął wdech i szybko dopytał – Czy dużo osób zginęło?
Piper popatrzyła na Percy’ego ze smutkiem w oczach.
- Wygraliśmy, ale zapłaciliśmy za zwycięstwo straszną cenę. Nie żyje ponad połowa herosów z obu Obozów. Zginęła Thalia, Clarisse, Hazel, Leo, Tyson, Grower, Rachel…  I wielu, wielu innych. Nie zdołaliśmy uratować Reyny… Frank się załamał i próbował popełnić samobójstwo… Nic już nie jest takie jak dawniej. Wydaje mi się, że nawet Jason się zmienił. Teraz jest taki… sławny. Mam wrażenie, że jestem dla niego jak piąte koło u wozu…
Percy, gdy to usłyszał załamał się zupełnie. Nie miał rodziny, dziewczyny, a teraz… Teraz stracił nawet przyjaciół. Większość ludzi, których kochał - odeszła. Zamknął oczy. Przywołał ich twarze. Miał tyle wspomnień związanych z tymi osobami… A oni już nigdy do niego nie wrócą. Uświadomił sobie, że Piper również z tym wszystkim jest źle. Nie wiedział jak to wygląda, lecz z rozmowy z dziewczyną wywnioskował, że sława przewróciła Jasonowi w głowie. Pewnie dlatego córka Afrodyty przyszła do niego… Nie miała do kogo się zwrócić. Tak jak zresztą on. Współczuł również Frankowi – wiedział co to znaczy stracić dziewczynę, którą się kochało nad życie.  Percy również cierpiał po stracie Hazel. Biedna, również była wytrącona z równowagi przez… W Percym wezbrała złość. Przez Nica! Najchętniej rozszarpałby go na strzępy. Piper zauważyła tą zmianę nastroju u chłopaka. Chyba zrozumiała na kogo zrzuca winę za to co się stało…
- Percy… Ja już pójdę. Przepraszam, ale… chciałam się jeszcze rozmówić z Jasonem.
Syn Posejdona skinął głową na znak, że rozumie. Dziewczyna puściła jego dłoń i mozolnym krokiem skierowała się w kierunku wyjścia. Przy drzwiach przystanęła i jeszcze raz popatrzyła smutno na chłopaka. Pomachała mu i wybiegła na zewnątrz… Percy został sam… Nie tylko w domku, lecz i na świecie. Została tylko garstka osób, które go jako tako znały, ale z którymi nie był jakoś specjalnie związany.  Wtuliwszy się w poduszkę znów zaczął płakać…

***

Nadszedł czas audiencji. Percy razem z grupką przyjaciół – Jasonem, Piper i paroma innymi co bardziej zasłużonymi herosami – wyruszył na 600 piętro. Empire State Building  Gdy wyszli zobaczył widok, który za każdym razem go zaskakiwał. Wielopoziomowe eleganckie rezydencje połączone ze sobą tworzyły wielki pałac na Olimpie. Biały marmur oświetlany promieniami Słońca wyglądał przepięknie. Jednak gdy Percy przechodził pomiędzy budynkami czul przygnębienie… Olimp miała odnowić Annabeth. Nie zdążyła tego zrobić. Życie skończyło się dla niej stanowczo zbyt szybko… Snując się powoli w stronę sali, do której mieli być przyjęci, byli obserwowani przez innych mieszkańców Olimpu. Percy słyszał szepty o sobie. Doszło do niego coś o tym, że jest beznadziejny, że nie pomógł Posejdonowi gdy tego potrzebował i jeszcze inne gorsze rzeczy, których wolał nawet do siebie nie dopuszczać… Weszli do sali. Zobaczył bogów siedzących na tronach. Wszyscy im się przyglądali. Percy bał się spojrzeć na ojca. W końcu się przemógł i zerknął w jego kierunku. Oczy Posejdona wyrażały gniew i pogardę. Percy wiedział, że to spojrzenie jest przeznaczone dla niego. Szybko odwrócił wzrok. Bał się. Bogowie ukażą go za to, że był nieostrożny i mógł przez to doprowadzić do przegranej. Audiencja się rozpoczęła… Percy nie słuchał uważnie kogo za co nagradzają. Usłyszał tylko, że Jasonowi zaproponowano nieśmiertelność, tak jak niegdyś jemu. Tyle, że syn Zeusa przyjął ofertę. Percy spojrzał smętnie na Piper, która smutna wpatrywała się w swojego chłopaka. Dziewczyna obdarowana została przez bogów jakimś magicznym przedmiotem. Chłopak nie był do końca pewny co to jest, ale wiedział jedno – nigdy nie zastąpi to Piper Jasona.
- Perseusz Jackson – wywołał go Zeus. Wśród bogów zaczęły się szepty. Percy przełknął ślinę i wystąpił przed obliczę Gromowładnego.
- Jestem – rzekł.
Wtedy ze swego tronu podniósł się Posejdon . Posłał Percy’emu gniewne spojrzenie i bez zezwolenia swojego brata zaczął mówić gorzkim tonem:
-Zawiodłeś mnie synu. Gdy prosiłem Cię o pomoc w walce ty cofnąłeś się do przeszłych wydarzeń, rozpraszając się… Przez to zostałeś znokautowany. Być może gdybyś pozostał przytomny i zdatny do walki nie zginęłoby tak wielu, ze względu na twój faktyczny talent. Jednak ty nie byłeś w stanie zająć się innymi, a myślałeś tylko o sobie i swoich problemach… Myślałem, że możemy na tobie bardziej polegać… Pomyliłem się co do Ciebie, Percy…
Chłopak stał taki bezradny w śród tłumu łypiących na niego bogów. Nie wiedział co powiedzieć. Czy przyznanie, że wizje spowodowane były czymś dosypanym mu do jedzenia, coś mu da? Wątpił, bo przecież to będzie świadczyło o jego jeszcze większej nieostrożności.
- Przepraszam – rzekł cicho Percy pochylając głowę.
Wtedy wstał Zeus. Obrzucił Percy’ego złowrogim spojrzeniem. Następnie popatrzył na brata spod zmarszczonych brwi i wykonał gest by Posejdon usiadł
- Po pierwsze: jak śmiecie obaj odzywać się bez mojej zgody?! Chyba ja tu rządze o ile dobrze pamiętam, nie?! Jak zwykle się mnie ignoruje!  A po drugie – muszę przyznać Posejdonowi rację…  Jesteś małym, bezwartościowym, egoistycznym śmieciem. Najchętniej rozwaliłbym Cię piorunem. Jednak inni bogowie stwierdzili, że mimo wszystko w całej wojnie się jakoś zasłużyłeś, dlatego darujemy Ci życie. Potraktuj to jako nagrodę. A teraz – zejdź mi z oczu!!!
Percy szybko się oddalił. Czuł jednak, że spojrzenia wszystkich są skupione właśnie na nim. Nie dziwił im się w sumie – sam by się wpatrywał w człowieka, na którego nawrzeszczałby Zeus. Wiedział, że rozgniewał bogów, jednak nie rozumiał ich postępowania. Przecież on nie zrobił nic złego – ba, zrobił naprawdę dużo dobrego. Oni jednak potraktowali go… Tak, potraktowali go dokładnie tak jak go nazwali. Jak śmiecia. Nawet jego ojciec się od niego odwrócił. Percy miał dość. Chciał jak najszybciej wrócić do Obozu i zamknąć się w swoim domku…

To było ostatnie z męczących Percy’ego wspomnień. Wrócił do obozu, jednak tam nie znalazł pocieszenia… Okazało się, że Piper wyjeżdża do swojego ojca. Frank całkowicie zamknął się w sobie. Percy był obgadywany na każdym kroku. Gdzie tylko nie poszedł słyszał szepty na swój temat i złośliwy śmiech. Denerwowało go to, więc uciekł na plażę. Myślał, że może tutaj znajdzie ukojenie. Lecz teraz nawet woda wydawała mu się obca. Jego ojciec uważa, że jest bezwartościowy i głupi. Zawsze wydawało mu się, że Posejdon jest jednym z milszych bogów. Jednak to były tylko pozory. Traktował syna dobrze dopóki ten był mu potrzebny. Teraz w pewnym sensie zrozumiał Luke’a. Wiedział dlaczego chciał zniszczyć bogów. Sądził, że świat byłby lepszy. I może by był ? Tego Percy nie wiedział. Leżąc tak wsłuchiwał się w dźwięki natury. Przymknął oczy. Szum fal tak pięknie współgrał z dźwiękiem wiejącego wiatru… Naglę coś to zakłóciło. Percy usłyszał czyjeś kroki. Szybko poderwał się z miejsca. Przez chwilę nie wierzył własnym oczom. Jego mózg nie mógł zarejestrować informacji kogo właśnie widzi. Wyciągnął długopis, który natychmiast w jego dłoni zamienił się w ostry miecz. Patrząc w oczy postaci zbliżającej się ku niemu, szepnął:
- Jesteś głupi, że tu przyszedłeś. Teraz. Cię. Zabiję!!!

- To mnie zabij. Mi tam w tej chwili wszystko jedno – odparł Nico di Angelo siadając na piasku.

Rozdział 3 cz.1

Pisane dzisiaj o 3 w nocy... Dzisiaj dodam jeszcze 2 część, ale pod wieczór... 
Rozdział dedykuje Viktorii W. i Gabrysi, która przyjdzie i stanie nad moim łóżkiem z tępym nożem, albo co gorsza zablokuje mnie na Fb (sama nie rozumiem swojego poczucia wartości...). Tak samo podziękowania dla Radosnej, Michała, Aleksandry i Natalki, którzy również - jak widzę - wiernie czytają to, to...  No to miłego czytania!


Percy rozkoszował się dźwiękiem morskich fal. Księżyc w pełni odbijający się od tafli wody nadawał miejscu więcej uroku. Bezchmurne niebo pełne gwiazd również wyglądało bardzo ładnie. Chłopak pomyślał, że chciał żeby była z nim Annabeth. Chciałby chwycić ją teraz za rękę, poczuć ciężar jej głowy na swoim ramieniu, gdy oparta o niego spoglądałaby w górę rozkoszując się cudem natury. Tęsknił również za mamą. Pamiętał dobrze, jak nieraz w dzieciństwie robili sobie takie wypady na plaże. Zawsze było im razem dobrze – bez względu na ciągłe problemy nękające ją i jego. Teraz pewnie widząc smutnego syna, przytuliłaby go mocno i dała niebieskie ciasteczko mówiąc, że wszystko się jakoś ułoży. Teraz nie miał ani ich, ani nikogo. Doskonale pamiętał wydarzenia, które zakończyły ciąg tych, które na zawsze zmieniły jego życie…

Coraz bliżej armii Gaji . Załoga Argo musiało opracować jakiś plan… Mieli problem gdyż w Obozie Jupiter wrzało. Rzymianie zarzucali Grekom, że to przez nich Reyna została pojmana. Jasonowi udało się nieco uspokoić wkurzony Obóz jednak Oktawian cały czas podburzał do wojny… Greccy herosi również nie byli specjalnie zadowoleni, że Rzymianie śmią ich obrażać… Ciężki był to sojusz. Percy również starał się uspokajać nastroje…

***

W końcu stało się! Nadeszła bitwa… Tuż przed nią Percy szybko coś skonsumował żeby nie zasłabnąć w trakcie walki… Miło ze strony załogi, że zostawili mu coś do zjedzenia, mimo że zaspał na śniadanie… Bitwa odbywała się niedaleko Aten. Herosi ustawili się na pozycjach, czekając na ruch nieprzyjaciela. W końcu przybyli… Giganci, potwory – a pod nimi odradzająca się Gaja… Herosi ruszyli do walki. Do swoich dzieci dołączyli bogowie.
- Synu, chodź! Pomóż mi! – Percy usłyszał Posejdona. Bóg walczył akurat z jakimś gigantem.
Chłopak ruszył w jego stronę, lecz drogę zagrodził mu mały, chuderlawy syn Hadesa.
- Nico – szepnął złowrogo Percy. Chciał wykończyć tego chłopaka, zgnieść go na miazgę… Torturować, tak jak tamten torturował jego opiekunów…
- Witaj Percy – odpowiedział mu Nico. – Jak zwykle pewny siebie, co? I w dokładnie takim samym stopniu nie ostrożny.
Syn Hadesa cmoknął niezadowolony z braku zmiany w postawie Percy’ego.    
- Ty jesteś stanowczo za pewny siebie. I nie ostrożny… Znasz mnie. Wiesz, że potrafię walczyć. Szczególnie jak ktoś zrani moich bliskich!
- Oj Percy, Percy… Ty jesteś nadal taki naiwny. Nie mam z tobą szans w starciu – jestem młodszy. Ale powiedźmy, że moja Pani zna lepsze sposoby na eliminowanie przeciwników – Nico spojrzał na zegarek, który miał ubrany na lewej ręce. – Jeszcze minutka i się zacznie…
- Co się zacznie? – zapytał Percy marszcząc brwi. Chciał wyciągnąć od tego gnojka jak najwięcej się dało, zanim go zabiję.
- Hmmm… Jadłeś dzisiaj te rzeczy, które leżały przygotowane specjalnie dla Ciebie, prawda? – spytał niewinnie Nico.
Percy poczuł gulę w gardle. Fakt. Zjadł. Myślał, że to ktoś z załogi Argo mu zostawił, bo sam dzisiaj zaspał. Co mogło się kryć pod tym dziwnym pytaniem Nica?
- Tak. Zjadłem. I co z tego? – zapytał zdumiony syn Posejdona.
- Bo wiesz… Postanowiłem być miły i sam przygotowałem posiłek…  Dodałem szczyptę tego i owego. Mam nadzieje, że smakowało… - jeszcze raz spojrzał na zegarek. – Zaczyna się.
Percy był przerażony. Nie wiedział czego dosypał mu syn Hadesa… Chciał się zapytać, ale Nica już nie było. Zniknął w tłumie… Chłopak postanowił, że potem go odszuka, a najpierw pomoże w ojcu, gdyż jak zauważył, ten był w sporych tarapatach. Ruszył więc na giganta siekając Orkanem. Nagle coś się stało… Dźwięki walk ucichły… Percy próbował dostrzec wroga, ale nie widział. Była tylko czerń. Pustka. Leżał na ziemi. Nie potrafił zidentyfikować miejsca w którym się znajduje. Nie widział nic na odległość dalszą niż 2 metry. W pewnym momencie kogoś dostrzegł… Jakąś kobietę.  Była stosunkowo blisko niego. Chłopak wytężył wzrok. Wydawało mu się, że ją zna…To była jego matka!
- Mamo – zawołał Percy. – Mamo, tu jestem!
Ona jednak odchodziła od niego.
-Mamo – krzyknął jeszcze raz zrozpaczony chłopak.
Wtedy się odwróciła. Zobaczył ból w jej oczach. Niewyobrażalny ból. W tym momencie chłopak poczuł się jakby ktoś kopnął go w brzuch. Chciał się zapytać co się stało.  Nie musiał jednak, gdyż jego matka sama, beż jego zbędnych pytań postanowiła wyjaśnić co ją nurtuje.
- Zawiodłeś mnie Percy – rzekła. – Zostawiłeś na pastwę losu. Nie okazałeś swojej miłości… Cierpiałam przez Ciebie… Torturowano mnie dlatego, że jesteś moim synem. Nienawidzę Cię za to.
Percy nie wiedział co powiedzieć. Nie wierzył w to co przed chwilą usłyszał. Myślał, że matka nie jest na niego zła. Myślał, ze ona wiedziała, że on nie chciał jej śmierci… Najwyraźniej jednak nie.  Chciał przeprosić, błagać o wybaczenie, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu. Cierpiał… Chciał by jego matka zrozumiała, że ją kocha. Nie wiedział jednak co zrobić by odzyskać jej zaufanie. Jej miłość. Nagle obok matki pojawił się Paul. Przytulił ją mocno i obdarzył nienawistnym spojrzeniem syna Posejdona.
- Przez Ciebie nie żyjemy – powiedział ojczym. – Nie możemy się już stąpać po Ziemi… Jesteśmy tylko widmami… Przez ciebie cierpieliśmy.  Twoja matka w mękach krzyczała, że przyjdziesz. Do końca w Ciebie wierzyła. A ty nie przyszedłeś. Nie pomogłeś jej… nam. Gdzie byłeś, co Percy? Siedziałeś wśród przyjaciół, bezpieczny. Zepsułeś wszystko. Jesteś nic nie wartym śmieciem…
Jego opiekunowie zniknęli… Percy chciał za nimi zawołać, próbować porozmawiać jednak nie umiał wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Usiadł na ziemi i zaczął płakać. Łzy płynęły strumieniami po jego policzkach. Chciał aby jego bliscy wiedzieli, że ich kocha… Ale on ich zawiódł.. Do cholery, zawiódł ich!  Percy wbił paznokcie w skórę dłoni,  tak mocno, że powstały rany. On się jednak tym nie przejął. W pewnym momencie poprzez płacz zaczął wołać:
- Mamooo, mamo…  Ja… Ja cię kochałem… Nadal kocham… Mamo… Wybacz mi… Proszę, wybacz!
Nie pojawiła się jednak z powrotem. Percy ukrył twarz w dłoniach. Przetarł oczy. Okazało się, że płakał krwią… Nagle na swoich plecach poczuł dotyk czyjejś dłoni.
- Dlaczego płaczesz? – spytała stojąca z nim Annabeth.
- Annabeth to ty? - spytał zdziwiony Percy. Po chwili stwierdził, że powie co się stało. Ona go zrozumie... - Moja matka i ojczym mnie nienawidzą, bo… Bo nie umiałem ich ochronić. Ale ja… Ja się starałem. Wiesz, że ja ich kocham.
- Starałeś się? Kochasz? – powiedziała zdumiona dziewczyna. – Przecież ty jesteś wstrętnym egoistą. Myślisz tylko o sobie. Teraz też… Użalasz się nad sobą , a nie nad swoimi opiekunami. Chciałbyś zapewne żeby kochał Cię cały świat, co? Myślisz, że jesteś ważny bo pokonałeś Kronosa. Powiem Ci prawdę – jesteś beznadziejny. Nie zdołałeś mnie ochronić, kiedy tego potrzebowałam… Nie kiwnąłeś nawet palcem gdy Nico di Angelo odcinał mi głowę. Nienawidzę Cię, Percy. Nienawidzę i życzę Ci najgorszego. Mam nadzieje, że skończysz na Polach Kar i nawet po śmierci będziesz zdychał!     
Annabeth splunęła mu prosto w twarz.
- Wiesz co, Percy? Zostawię Ci jeszcze małą pamiątkę. Masz i się przyjrzyj dokładnie… I pamiętaj do końca swoich dni – to wszystko przez Ciebie! – mówiąc to oderwała sobie głowę i rzuciła mu pod nogi. Reszta jej ciała rozpłynęła się w mroku…

Percy był przerażony. Oczy Annabeth  patrzyły w jego i zachowały wcześniejszy wyraz… Wyraz nienawiści. Chłopak odsunął się i zaczął uciekać w mrok… Jednak dokądkolwiek nie pobiegł zawsze potykał się o głowę Annabeth, lądując na ziemi akurat w taki sposób by spojrzeć jej w oczy. Biegał jak opętany, wrzeszcząc. Naglę usłyszał rozchodzące się wokół dźwięki: Zawiodłeś nas, Percy… Wyłapał głos swojej mamy, ojczyma, Annabeth, Luka, Sileny, Charliego  Beckendorfa, Małego Boba, Zoe, Bianki. Było jednak wiele, wiele innych, których nie potrafił zidentyfikować. Zrobiło mu się niedobrze. Nagle poczuł uderzenie jakieś nieznanej siły. Poleciał w powietrze… Zaczął spadać. Czuł się jakby trwało to całą wieczność. Nagle walnął ciałem w jakieś twarde podłoże . Potem poczuł tępy ból z tyłu głowy. Na początku zobaczył rażące światło, które jednak praktycznie natychmiast znikło, z powrotem ustępując miejsca ciemności…

niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 2

Ten post dedykuje Natalce, która powytykała mi błędy z poprzedniego rozdziału. Dziękuje Ci za to, bo dzięki temu teraz będę lepiej widziała co i gdzie robię źle. Tak samo dedykuje rozdział nr 2 wszystkim fanom Percabeth. No to co... Miłego czytania!

   Percy znów spojrzał w niebo…  Słońce zaszło już za horyzont. Na nieboskłonie zalśniły gwiazdy.  Chłopak wtulony we własne kolana, wypatrywał jednego z tych małych, świecących punktów oddalonego o kilkaset milionów kilometrów. Przejechał dłonią po ciepłym piasku.  Wziąwszy garść, zaczął się nim bawić przesypując z ręki do ręki. Poprzez rozwiewany przez wiatr materiał skalny, Percy dostrzegł to czego szukał…  Lśniąca gwiazda przypomniała mu o kolejnym wydarzeniu z jego życia…

Bitwa zbliżała się wielkimi krokami… Percy pogrążony w rozpaczy z nikim nie rozmawiał – nawet z Annabeth. Siedział cały czas na tyle statku wpatrując się w dal.
Po tygodniu męczenia się, Annabeth postanowiła porozmawiać z Percym. On siedział sam wyrzucając sobie, że nie był w stanie nic zrobić dla swoich opiekunów… Wiatr już dawno osuszył jego twarz z łez, których już nie umiał z siebie wylewać. Trwał jedynie w poczuciu bezsilności i beznadziejności. Córka Ateny przykucnęła przy nim i przytuliła się do niego. Percy był jej za to wdzięczny, lecz uważał, że nie jest wart by ktoś coś do niego czuł. Nie był wart dlatego, że nie umiał ochronić swoich bliskich. Nie było go tam gdzie go potrzebowali… Już raz stracił swoją matkę – wtedy jednak ją odzyskał. Poza tym nie cierpiała. Teraz jednak gdy znaleziono ciała, było jasne, że ich torturowano. Percy na początku nie zdawał sobie z tego sprawy… W wizji podesłanej przez Gaje skupiał się tylko na własnym cierpieniu, nie dostrzegał tego, w jak bardzo złym stanie była jego matka i ojczym. Ich ciała przekazano napotkanym przez załogę Łowczynią, które zrobiły sekcje zwłok. Miały one równie ż zabrać je do Obozu Herosów i odprawić obrzędy pogrzebowe… Potem dowiedział się czegoś jeszcze co wyszło z domniemanej sekcji.. Nie chciano mu tego mówić, lecz podsłuchał, że połamano im kości w kończynach, zmiażdżono palce i… I w niektórych miejscach podpalano…  Chłopakowi zebrało się na mdłości. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogli zrobić jego matce. Jak ona musiała cierpieć… Teraz, więc gdy podeszła do niego Annabeth było mu wstyd. Ciążyło mu poczucie winy.
- Percy – rzekła wtedy do niego – ja wiem, że… Że to dla Ciebie ciężkie… Ale nie zamykaj się. Będzie wtedy jeszcze gorzej. Martwimy się o Ciebie. Zbliża się bitwa. Potrzebujemy Cię… Ja Cię potrzebuję.
Syn Posejdona schował twarz w kolanach. Nie chciał by na niego patrzyła. Czuł się taki stłamszony… Miał wrażenie, że jego dziewczyna nie może już na nim polegać.
-  Annabeth ja… Przepraszam. Potrzebuje chwilę żeby ochłonąć… Jednak na razie potrzebuje chwili samotności… Czy mogę Cię prosić żebyś…?
Córka Ateny natychmiast zrozumiała. Wstała i powoli zaczęła się oddalać. Przystanęła jednak na chwilę i odwracając głowę rzekła:
- Jakbyś czegoś potrzebował to powiedz, dobrze? Pamiętaj, że nie jesteś sam…
Percy popatrzył na nią i skinął głową. Następnie wrócił do poprzedniej pozycji, wpatrując się w chmury… Niebo wydawało się takie piękne, lecz dla chłopaka było szare i bezbarwne. Cały świat mu się teraz taki wydawał. Syn Posejdona lekko ziewną. Od tygodnia nie mógł zasnąć. Zmęczony wkulił się w róg balustrady i nawet nie załuważył, kiedy pogrążył się w długi, głębokim śnie …

***

- Percy, wstawaj! – usłyszał czyjś  głos.
Zaspany chłopak powoli otworzył oczy…  Nie za bardzo wiedział co się wokół dzieje. Powoli docierało do niego co się stało. Gdy już całkiem się rozbudził, zobaczył przerażającą scenę. Jego przyjaciele, prócz Jasona i Piper siedzieli pojmani. Pilnowały ich kościotrupy, którym przewodził… Nie! Percy poczuł wzbierającą w nim wściekłość. Jak on śmiał się tu pojawiać! Ten smarkacz! Syn Posejdona natychmiast zerwał się z podłogi. Nico stał około pięciu metrów od niego.
- Obudziła się nasza śpiąca księżniczka – powiedział z szyderczym uśmiechem na ustach.
- Ty! Zabije Cię! – wykrzyczał Percy. Nie zdążył jednak wyjąć nawet miecza, gdy trzech z kościstych przyjaciół syna Hadesa rzuciła się na niego. Związali mu ręce tak jak reszcie załogi. Pech chciał, że przy próbie wyciągnięcia Orkana z kieszeni, długopis wypadł mu na ziemie i poturlał się po podłodze. Chłopak przeklną się w myślach. Teraz będzie musiał odczekać chwilę by wrócił mu do kieszeni…
- A więc znów się spotykamy… - powiedział di Angelo, przykładając Percy’emu miecz do gardła.
Percy dusił w sobie złość. Postanowił nie zrobić chłopakowi radości, więc milczał. Nie chciał okazać słabości. Nico skrzywił się. Zabrał broń sprzed nosa syna Posejdona i odwrócił się do reszty załogi.
- Hmm… Mam tu jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Moja wspaniałomyślna Pani dała mi możliwość zemsty, za powodzenie we wcześniejszej misji. Ta osoba miała już dawno zginąć, więc nie robi jej to większej różnicy… Dla reszty z was ma przygotowaną lepszą niespodziankę. Kazała mi wam przekazać, że ma waszą przyjaciółkę Reyne… Czeka na was… No w każdym razie, chce teraz odebrać moją nagrodę.
Nico zwrócił się w stronę Annabeth. Uśmiechnął się i jednym, prostym ruchem miecza odciął jej głowę, która potoczyła się pod nogi Percy’ego.
- Dobra, trupki zbieramy się! Zaraz przyjdzie ten walnięty gość od Gromowładnego i ta nieodrodna córka, swojej mamuśki – tej dziwki Afrodyty… - spojrzał jeszcze na ciało Annabeth, kopnął je z całej siły i z uśmiechem na twarzy  dokończył wypowiedź – Arachne by się ucieszyła….
Syn Hadesa odwrócił się jeszcze do Percy’ego, pomachał mu i wyruszył w podróż cieniem razem ze swoimi wojownikami…
Syn Posejdona w tamtej chwili czuł niewyobrażalną rozpacz. Znowu zawiódł. Annabeth nie żyje… Annabeth nie żyje! Nie żyje!!! Percy upadł na ziemie, zaczął trząść się i płakać. Dławił się swoimi własnymi łzami…  Załoga, która zdołała uwolnić się z więzów nie wiedziała co zrobić. Podeszli do Percy’ego i zaczęli go pocieszać jednak on chciał być sam. Uciekł do swojej kajuty. Trzasnął drzwiami i położył się. Zwinął się w kłębek i płakał dopóki ze zmęczenia nie zmorzył go sen…

***

- Obudź się Percy! – usłyszał chłopak. Miał déjà vu. Podniósł się na ramieniu i gdy tylko nieco się rozbudził zobaczył Atenę… Przeraził się. Wiedział, że obwinia go za śmierć córki.
- Wiesz, że to twoja wina? – powiedziała bogini jakby czytając mu w myślach. Percy czuł gulę w gardle. Nie był przestraszony, tylko zrozpaczony. Wiedział, że Atena ma racje. To była jego wina. Skiną głową zgadzając się ty samym z jej słowami…
- Cieszę się, że przynajmniej potrafisz przyznać się do błędu. –powiedziała surowym głosem Atena, lecz po chwili jej ton złagodniał i kontynuowała - Jednak… Wiem, że ją kochałeś. Chciałeś dla niej jak najlepiej... Mówiłam kiedyś, że twoje przywiązanie do osób Ci bliskich Cię zgubi. I tak się stało… Gdy twoi opiekunowie zostali zabici, ty straciłeś czujność. I zamordowano Annabeth… Przyszłam Cię ostrzec – jeśli teraz nie staniesz na nogi, stracisz jeszcze więcej… Wiem, ze to dla Ciebie ciężkie, lecz nie możesz zawieść przyjaciół i bogów. Mimo wszystko pokładają w tobie nadzieję… Dziwie im się, no ale…
Atena zawiesiła głos, zmarszczyła brwi i przez chwilę zastanawiała się co miała jeszcze powiedzieć. Po chwili, przypomniawszy sobie, kontynuowała:
 - A właśnie jeśli chodzi jeszcze o moją córkę… Artemida widząc w Annabeth duszę Łowczyni postanowiła pośmiertnie uhonorować ją gwiazdą o jej imieniu… Jeśli wyjdziesz na pokład i spojrzysz na niebo, to ona będzie dzisiaj najjaśniej świecić. Żegnaj Percy i… A co mi tam… Powodzenia!      
Atena znikła. Percy musiał stwierdzić, że nie na darmo nazwano ją boginią mądrości. Zawsze w pewien sposób go przerażała, ale jednocześnie zaskakiwała… Myślał, że będzie chciała go przebić swoją włócznią, a tymczasem w pewnym sensie go pocieszyła i dała radę. A po za tym życzyła mu powodzenia! Atena. Jemu. Jednak dała mu do zrozumienia, że śmierci Annabeth jest winny tylko on. Czuł bezradność, przerażenie i rozpacz… Jednak wiedział, że nie może teraz tego okazywać… Musi być silny… Jednak jak być silnym gdy zabito większość osób, które się kochało? Percy nie wiedział. Znów popłynęły łzy. Sfrustrowany przetarł je dłonią. Obiecał sobie, że się postara. Musi wspierać pozostałych przyjaciół. Pomóc w przygotowaniach do bitwy. Nie może ich zostawić. Tego by chciała Annabeth. Musi to zrobić. Dla niej…

To wspomnienie przerażało Percy’ego równie bardzo jak wspomnienie wizji Gaji. Annabeth… Marzył, że może któregoś dnia będą mieli dzieci, zamieszkają w Obozie Jupiter. I tak by było gdyby nie ten gnojek… Zepsuł mu życie i nie pozwolił nawet na to by spełnił daną sobie obietnicę…  

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 1

Jeny, ale umęczyłam się przy tym rozdziale. Nieraz mam tak, że jak coś piszę to idzie z górki, ale akurat z tym miałam spory kłopot, więc wyszło jak wyszło... No mam nadzieje, że komuś przypadnie do gustu, w sumie całodzienna moja praca... A i jeszcze to opko dedykuje Gabrysi, Michałowi i Oli, którzy wiernie czytali i byli przy mnie przy męczeniu tego rozdziału - wielkie, wielkie dzięki :* . Dedykuje również Radosnej Oli, która jako pierwsza skomentowała moje wypociny na tym blogu - również dziękuje, sprawiłaś mi wielką przyjemność. No w każdym razie - miłego czytania!   


Syn Posejdona miał dość ciągłego poczucia winy… Ciążyło mu to, że nie zdołał zrobić czegoś na czym mu najbardziej zależało. Cały czas cofał się myślami do wydarzeń z czasów wojny z Gają. Nie chciał, lecz nękało to go. Dokądkolwiek by nie poszedł, kimkolwiek by nie został to w nim pozostanie – dobrze wiedział o tym. Tęsknił za matką, za jej uśmiechem, dobrym słowem. Chciał, żeby znów z nim była… Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Do tej pory pamiętał to co zapoczątkowało dalszy rozwój wydarzeń.

Percy siedział z przyjaciółmi na statku. Jedli akurat kolację, przy okazji omawiając po krótce strategie. Wiedzieli już, że dwa obozy – Grecki i Rzymski – przybędą na czas. Radosna informacja o sojuszu, wcześniej wrogich sobie herosów bardzo ich ucieszyła, więc posiłek upływał im w dość miłej atmosferze, która przecież była tak rzadko spotykana w czasie wojny. Percy rozmawiał z Annabeth – teraz ich marzenia dotyczące Obozu Jupiter mogły się ziścić. Syn Posejdona odczuwał spokój i radość, których brakowało mu już od przybycia do Rzymian. Wiadomo gdzieś tam bywały chwilę, w których był szczęśliwy, jednak teraz to było coś innego… Teraz cieszył się na myśl o tym, że być może będzie mógł mieć rodzinę, dzieci. Patrząc na Annabeth, pogrążony w rozmyślaniu o ich przyszłości, wpakował sobie do buzi spory kawał pizzy. Chwila zdawała się być idealna. Wszyscy, mimo ciągłego stresu związanego z niedaleką już bitwą, która miała zadecydować o losach wojny, byli dziwnie radośni. Jason po cichu rozmawiał z Piper, na której twarz wpłynął czerwony rumieniec. Percy uśmiechnął się widząc tą romantyczną scenkę. Tak samo Frank i Hazel zajmowali się sobą. Leo natomiast bawił się jakimiś częściami coś konstruując. Percy pokręcił głową z podziwem, że chłopakowi chce się wkręcać śrubki  nawet przy kolacji. Trener Hedge oglądał natomiast, zrobione również przez Leo, zdjęcie swojej żony, która się na nim poruszała. Wzruszające, że taki surowy zwykle satyr rozklejał się na widok ukochanej…  
Nagle coś się stało… Twarze przyjaciół zniknęły, a Percy poczuł chłód.To było dziwne uczucie… Jakby ktoś go wyrywał z jednego miejsca w przestrzeni, przenosząc do drugiego… Było to nieco bolesne, ale nie aż tak jak rany, które nieraz odniósł.  Znalazł się w jakiejś podziemnej jaskini. Czuł bliskość Gai. Nie umiał tego wytłumaczyć, bo to jest irracjonalne, ale czuł, że ona gdzieś tu jest. Wyjął Orkan i ruszył przed siebie, rozglądając się na boki. Przed nim był dość długi tunel, który kończył się jakimś zakrętem.  Nie za bardzo wiedział co się stało i czy z jego przyjaciółmi wszystko w porządku. Podążał wąskim korytarzem. Ciszę mącił jedynie jego oddech i rytmiczne uderzanie kropel wody, kapiących ze, zwisających z sufitu, stalaktytów. Stopy stawiał ostrożnie, starając się nie wywołać żadnego głośnego dźwięku, który mógłby na niego sprowadzić kłopoty. Sam zresztą nasłuchiwał. Doszedł do zakrętu. W oddali zobaczył światło. Było dla Percy’ego w tym momencie jak promień nadziei, szczególnie, że w wokół niego panowały ciemności egipskie.  Postanowił, że sprawdzi jego źródło. Może uda mu się wyjść na zewnątrz i zorientować się gdzie jest? Cały czas w gotowości do ewentualnej walki, dotarł do groty. Patrzył na nią z góry, ponieważ tunel wychodził mniej więcej 3 metry ponad gruntem jaskini. Percy zauważył jakieś postacie. Przykucnął by stać się mniej widocznym. Światło, które widział, pochodziło od biwakowej lampki, której blask w takich ciemnościach był dość dobrze widoczny. Chłopak spojrzał na owe postacie. Stwierdził, że patrzy na dwoje ludzi przeciwnej płci. Byli cali we krwi. Percy skrzywił się. To był straszny widok. Współczuł im – kimkolwiek by nie byli. Naglę spostrzegł trzecią postać, wyłaniającą się z cienia. Syn Posejdona musiał wytężyć wzrok aby zidentyfikować osobnika. Był nim chudy chłopak, o czarnych włosach i bladej cerze. W ręce trzymał zakrwawiony miecz. To Nico… - uświadomił sobie przerażony Percy. Syn Hadesa zaczął rozglądać się na boki, jakby kogoś szukając. Percy wcisnął się bardziej w ścianę, próbując ukryć się w jej cieniu.
- Wiem, że tam jesteś! – krzyknął nagle Nico. – Gaja mi powiedziała, że przyjdziesz!
Percy milczał, chodź wiedział, że te słowa skierowane są do niego. Przerażała go nienawiść w głosie chłopaka...
- Czyli nie chcesz zobaczyć swojej mamusi i ojczyma? Będzie im przykro, bo mówili, że przyjdziesz… -wykrzyczał syn Hadesa, rozglądając się na wszystkie strony, wyczekując na ujawnienie się syna Posejdona.
Percy poczuł się jakby trafił go piorun. Natychmiast wezbrała w nim panika. Nico wiedział gdzie mieszkają!  Tych dwoje zakrwawionych ludzi…  Percy w przypływie adrenaliny wybiegł zza ściany. Zeskoczył w dół i aby zamortyzować upadek zrobił przewrót w przód.
- Tu jesteś – szepnął di Angelo. – Czekałem na siebie… Oni też.
Nico wskazał ręką na dwoje ludzi leżących na ziemi. Percy patrzył na nich ze zgrozą. Po chwili jego matka ostatkiem sił podniosła się delikatnie na dłoniach. Podniosła głowę i patrząc synowi w oczy  wychrypiała:
- Pamiętaj Percy, że zawsze Cię kochałam. I nie obwiniaj się…
Nie dokończyła zdania. Jej poranione ręce nie wytrzymały takiego obciążenia i upadła. W tym momencie syn Hadesa ruszył w jej kierunku. Gdy Percy zorientował się co czarnowłosy  chce zrobić było już za późno.
- NIEEE!!! – ryknął Percy, patrząc jak czarna stal przeszywa pierś jego matki…
Następnie Nico zamachnął się mieczem odcinając głowę i tym samym kończąc żywot ojczyma Percy’ego. Syn Posejdona zbladł. Nie wierzył, że to się stało… Tymczasem Syn Hadesa odwrócił się i uśmiechnął. UŚMIECHNĄŁ!!! Percy wrzeszcząc natarł na Nica. Zamachnął się Orkanem. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Dopiero po chwili spostrzegł, że jego broń przenika przez ciało wrogiego herosa nie robiąc mu krzywdy. Nico podłożył mu miecz do gardła.
- Dobrze, że moja Pani przysłała tu tylko twoją świadomość, bez ciała, bo już dawno byś nie żył… Jesteś głupi, Percy… Tracisz rozum gdy widzisz krzywdę innych.
Nico odwrócił się i zaczął powoli odchodzić.
-Ale dlaczego? – szepnął Percy.
- Dlaczego co? – zapytał syn Hadesa na chwilę przystając.
- Dlaczego nasz zdradziłeś, zabiłeś moich bliskich, udawałeś, że jesteś po naszej stronie ? -  wyrzucił z siebie syn Posejdona.
- A dlaczego ty Percy pozwoliłeś by zginęła moja siostra, nie byłeś przy mnie kiedy Cię potrzebowałem,  wolałeś tą przemądrzałą sowę Annabeth, a mnie omijałeś szerokim łukiem traktując jak śmiecia? Dlaczego bogowie pozwolili na śmierć mojej matki, utrzymali mnie przy życiu, żebym tkwił w tym bagnie? – powiedział gorzko i odszedł w cień, gdzie jako syn Hadesa mógł się oddalić z tego miejsca. I tak się też stało. Nico wyruszył w podróż cieniem zostawiając Percy’ego ze zmasakrowanymi ciałami swoich opiekunów. Chłopak ukląkł przy nich i delikatnie przeczesał włosy mamy swoimi palcami. Gdy je z nich wytopił zobaczył krew na swojej dłoni. Krew jego rodzicielki. Percy był wstrząśnięty. Patrzył na ciała swoich najbliższych. Teraz zrozumiał, że ich nie ma… Że nie wrócą… I wtedy zaczął płakać. To nie było zwykłe mazanie się, tylko przeraźliwy jęk cierpiącego człowieka… Nagle obraz zaczął się zamazywać… Percy znów był na Argo wśród roześmianych przyjaciół… Jemu natomiast wcale nie było już tak radośnie… Wstał z krzesła i zataczając się, niczym pijany wybiegł na górę, na pokład aby odetchnąć świeżym powietrzem. Miał mdłości. Chciał, ażeby obraz podesłany mu przez Gaje był fałszywy… Podszedł do balustrady. Znów  zaczęły ciec łzy, tym razem fizyczne, a nie tylko wywołane przez jego świadomość. Schował twarz w ramionach, położonych na balustradzie i płakał. Jak on mógł pozwolić by jego matce cokolwiek się stało? Dlaczego zostawił ją bez opieki? To on był temu wszystkiemu! Tylko on! „Nie obwiniaj się…” – to były ostatnie słowa jego matki… Jak miał się nie obwiniać? Do cholery jak?! Percy zagryzł wargę tak mocno, że pociekła u krew, on jednak nawet tego nie zauważył. Tak, samo nie spostrzegł Annabeth, która przestraszona zachowaniem Percy’ego postanowiła sprawdzić co się dzieje. Położyła mu dłoń na plecach, a on odskoczył wystraszony. Gdy jednak ją zobaczył, z  powrotem wrócił do powziętej przez siebie pozycji.
- Co się stało? – zapytała wyraźnie zaskoczona dziewczyna. – Czemu tak naglę odszedłeś od kolacji?
Percy jej opowiedział co widział. Ze szczegółami. Dziewczyna z coraz większym przerażeniem patrzyła na syna Posejdona. Gdy skończył, przytuliła go mocno i szepnęła do ucha:
- Może to fałszywy obraz… Może Gaja chciała Cię przestraszyć…
Percy skinął głową, jednak i córka Ateny i on wiedzieli, że to tylko pobożne życzenia. I tak właśnie było. Następnego ranka załoga Argo na pokładzie znalazła dwa zmasakrowane ciała członków rodziny Percy’ego…


To wydarzenie jeszcze sprzed bitwy zmieniło cały późniejszy przebieg wojny… Percy nadal siedząc na plaży męczył się ze swoimi wspomnieniami po raz setny próbując się z nimi pogodzić. Nie udawało mu się to… Wiedział, że mimo, że to wspomnienie jest tak strasznie bolesne, były jeszcze inne, równie ciężkie… 

środa, 25 czerwca 2014

Prolog

Bardzo, bardzo krótki - wyszło niecałe pół strony w wordzie... Ale rozdziały postaram się pisać na co najmniej 5 stron... Wybaczcie mi na razie długość ;) .

Percy siedział na mokrym piasku. Dłonie położył na brzegu tak, że co jakiś czas obmywała mu je woda. Wiatr rozwiewał jego czarne włosy, które niesfornie wpadały mu do oczu, przez co musiał je co jakiś czas odgarniać ręką. Skulony, wpatrywał się w dal – w zachód Słońca, odchodzącego za horyzont. Rozświetlone niebo, porażało ilością kolorów. Różowy, pomarańczowy, czerwony zmywały się w jedność dając cudowny obraz piękna natury dla potencjalnego obserwatora. Jednak chłopak zdawał się tego nie zauważać. Wsłuchiwał się w szum fal, szmer wiatru, a głębokimi wdechami pochłaniał zapach bryzy morskiej, która niegdyś działała na niego kojąco. Teraz wszytko się zmieniło – pomyślał, skrywając twarz w dłoniach. Nie mógł już płakać… Od kilku dni potrafił jedynie szlochać, bez łez. Teraz jednak odczuwał jedynie spokój i wściekłość…  Ooo, tak! Był wściekły… Po pierwsze na siebie, że nie potrafił zmienić ciągu wydarzeń, ale także za to, że trawił go ten spokój, że nie mógł już odczuwać rozpaczy, mimo że powinien . Jednak w pewnym momencie człowiek nie potrafi już wytwarzać łez… Percy był zmęczony. Czuł się jak stary człowiek, który przeżył i widział za wiele, stanowczo za wiele… Po drugie Percy był wściekły na pewną osobę, która to wszystko zapoczątkowała, która to ciągnęła i doprowadziła do końca… Jakby tylko tego biednego herosa spotkał to własnymi rękoma rozszarpałby go na strzępy! Nienawiść rozdzierała Percy’ego w środku. Targała nim w tym momencie bardziej niż rozpacz. Chciał zemsty. Pragnął krwi tego człowieka. Musi zapłacić… Zbrodnia nie może przejść niezauważona! Jednak teraz był zdany tylko na siebie. Był wyrzutkiem. Jednak wiedział, że choćby miał dostać najgorszą kare w Hadesie to dopadnie tego smarkacza, który zniszczył mu życie… Ooo, tak! Znajdzie go, nawet gdyby się schował  w Tartarze! Percy zacisnął dłoń na rękojeści Orkana… Nico di Angelo strzeż się!